Pokazywanie postów oznaczonych etykietą meteorologiczne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą meteorologiczne. Pokaż wszystkie posty

środa, 13 września 2023

Zmyślone orkany i smaganie biczem po gotującym kisielu - o pogodzie w mediach


 O ile jakość popularnych doniesień medialnych na temat zdrowia czy polityki jest niska ale jakoś tam moderowana reakcjami specjalistów, którzy krytykują absurdy, to z jakością doniesień na temat pogody jest chyba dużo gorzej. A szkoda, bo to głównie nierzetelne prognozy i niewiarygodne newsy budują wyobrażenie o tym jak działają nauki o atmosferze.  Widać to często w dyskusjach na temat zmian klimatycznych. Klasykiem jest argument "naukowcy ciągle się mylą z przewidzeniem prognozy na tydzień do przodu, jak mogą przewidzieć klimat za 20 lat?" 


 

Plaga niedzielnych synoptyków i prognoza na 20 dni do przodu

Jedną z przyczyn pogorszenia się jakości dziennikarstwa pogodowego jest to, że obecnie tyle instytucji udostępnia surowe wyniki modeli obliczających przebieg pogody, że właściwie każdy może się dziś stać synoptykiem. Wystarczy mieć internet i znać adresy stron. Więc o ile kiedyś dziennikarze ograniczali się do kilku źródeł udostępniających gotowe przewidywania, to teraz w prognozowanie może zabawić się dziennikarz robiący zwykle w komentowaniu polityki czy pisaniu o dietach. Pojawiło się też do wyboru, do koloru wiele portali, blogów i profilów na FB z przewidywaniami i można w tym przebierać jak w ulęgałkach aby znaleźć zapowiedź brzmiącą sensacyjnie, która się dobrze klika. A potem jest obrona "to nie ja piszę głupoty, ja tylko przekazuję co napisał X.Y.".

Gdy taka amatorska prognoza jest dalej rozpowszechniana, jej autorów nazywa się synoptykami lub meteorologami. A gdy się nie sprawdza, to wina spada na naukowców a nie na takiego jednego Zenka prowadzącego stronę, który raz zajrzy na jakiś model. 

Główne grzechy amatorskich prognoz:

- Podawanie na serio dokładnych danych z prognozy na dalej niż 4-5 dni do przodu 

Ponieważ atmosfera to układ chaotyczny, zaś jej właściwości są mierzone tylko w pewnych punktach, dokładność obliczeń dalszego przepływu mas powietrza jest ograniczona. Dla terminów krótkich model jest wystarczający, a potem staje się odstrychnięty i w bardzo dalekich terminach może pokazać niemożliwe do osiągnięcia sytuacje jak +45 we wrześniu czy sztorm z niżem 920 hPa na Bałtyku. Pewnym sposobem ominięcia tego problemu jest modelowanie równocześnie wielu wersji sytuacji, z wprowadzeniem drobnych zmian, które na początku są prawdopodobne i zgodne z naszą niedokładnością pomiarową. Tworzona jest gromada prognoz, które następnie uśrednia się na różne sposoby. Można zwizualizować wszystkie te prognozy na wykresie, zwanym czasem "wykresem spagetti" w którym jedna linia to jedna wersja prognozy. 


Oczywiście im dalej od punktu początkowego, tym bardziej oddalone są od siebie linie prognoz i w końcu nawet średnia przestaje być użyteczna ze względu na zbyt wysoką rozbieżność. Na diagramie wyżej pokazana jest prognoza temperatury powietrza na wysokości 850 hPa, pokazująca zatem bardziej jakie "masy powietrza" napłyną nad dany obszar. Przez pierwsze cztery dni wszystkie 30 linii różnych obliczeń są dostatecznie zbieżne, a rozrzut ich wokół średniej (biała linia) jest rzędu 1-2 stopnia plus/minus. Dzięki temu szansa, że prognoza będzie odzwierciedlać realny przebieg zdarzeń z uwzglęnieniem tych drobnych różnic, jest spora, powyżej 50%. Od pewnego punktu linie oddalają się od siebie, powyżej szóstego dnia różnica między skrajnymi wiązkami zaczyna przekraczać 10 stopni, by pod koniec okresu obliczeń dochodzić do 20 stopni. Przy tak dużym rozstrzale, pewność prognozy spada poniżej użytecznego poziomu. Tym co pozostaje wtedy ważne, to pokazanie ogólnego trendu schładzania się pogody i zbliżania do normy. 

  W modelach globalnych, w których parametry oblicza się na siatce z dość dużymi kwadratami, mającymi bok rzędu 40 km, prognoza dla danego punktu jest użyteczna do nawet 5 dni do przodu. Modele lokalne, z rozdzielczością odróżniającą poszczególne miejscowości, mają krótszą użyteczność, rzędu 3 dni. Obliczenia są jednak prowadzone na dużo dłuższy okres, ale wyniki poza zakres 5 dni nie są właściwie przebiegiem pogody, a raczej tendencją. Jeśli prognoza okazuje, że za 7 dni średnia temperatura zacznie spadać, to oznacza to, że "w dalszej perspektywie pojawi się ochłodzenie". Ale jak głębokie to już trzeba poczekać aż ten okres się przybliży. 

Ze względu na zbyt małą dokładność obliczeń na tak dalekie terminy, nie ma sensu przywiązywać się do konkretnych wartości liczbowych. Można mówić o tym, czy zrobi się chłodniej czy cieplej, oraz czy będzie deszczowo czy sucho, ale pokazywanie konkretnej temperatury czy konkretnej siły wiatru, a już zwłaszcza robienie z tego sensacji i alarmujących nagłówków, to oszukiwanie czytelnika, bo szansa na dokładne przewidzenie tej konkretnej wartości może być w tym terminie mniejsza niż 5%. Bo równie dobrze prognoza temperatury maksymalnej +15 za 10 dni może się urzeczywistnić jako +10 lub +20.

I tutaj wchodzą niedzielni synoptycy, którzy szukają modelu udostępniającego za darmo obliczenia na dalekie terminy i po zauważeniu, że gdzieś daleko wiązki obliczeniowe pokazują coś interesującego, publikują prognozę z dokładnymi wartościami "Nagła zmiana pogody we wrześniu. Już za dwa tygodnie będzie tylko 10 stopni w ciągu dnia i deszcz ze śniegiem". 

- Wybieranie sobie z kilku dostępnych prognozy akurat tego modelu, który pokazuje coś co pasuje

Każdy model ma swoją specyfikę wynikającą z innego sposobu liczenia i innego zestawu danych wejściowych. W krótkich terminach są dość podobne, a dalszych zachowują się tak samo jak poszczególne wiązki z pęku - mają odchylenia między sobą. Czasem dość wyraźne, w rodzaju sytuacji gdy GFS widzi upały do końca miesiąca a GEM widzi jak kończą się po pięciu dniach. 

Prognozy kilkunastu model globalnych

Dla kogoś kto regularnie przegląda wyniki różnych modeli jest jasne, że czasem prognozy z prasy i portalów opierają się wprost na jakimś jednym modelu, który akurat wychodzi taki, jaki był potrzebny. Wszystkie inne modele widzą na długi weekend zachmurzenie, ale Arome widzi pełne słońce i ta wersja trafia do artykułów, bo jest potrzeba zachęcić ludzi do buksowania wypoczynku nad morzem. Serio, był taki przypadek. Media wbrew nowszym odsłonom modeli opierały się na optymistycznych wskazaniach ze starszych prognoz do pompowania balonika "długi weekend będzie idealny" i potem wiele osób miało zmarnowany urlop, bo zapowiadany przez inne modele deszcz, rzeczywiście przyszedł w sobotę tak jak widziały.

- Opieranie prognozy o jednorazowy wyskok, który nie powtórzył się w kolejnych odsłonach

Modele prognostyczne są odpalane co pewien czas, niektóre raz na dobę ale z reguły w ciągu doby pojawiają się 2-3 odsłony, rozpoczynające prognozę od innej godziny. Każde obliczanie uwzględnia najnowsze dane, więc siłą rzeczy wyniki modelowania różniące się o kilka godzin będą trochę inne. Bardzo zbliżone w ciągu kolejnych dwóch, czy trzech dni, i inne w dalszym okresie. Czasem więc zdarza się jednorazowy wyskok - prognoza startująca od 6 rano widzi na 5 dni do przodu burze, a prognoza z godziny 12 huraganową wichurę. Po czym wieczorna z godziny 18 znów tylko burze. No i czasem takie jednorazowe wyskoki na odległy termin stają się podstawą dla sensacyjnych artykułów, mimo ze już się zdezaktualizowały. Media na przykład więc robią sensacyjne zapowiedzi publikując w poniedziałek prognozy, oparte o coś co pojawiło się w sobotę w wieczornej wersji modelu, i co zniknęło już w niedzielę.

Fejkowa Pogoda

Pierwszy portal poświęcony tylko wieściom meteorologicznym, Twoja Pogoda, ma niestety często problem z jakością artykułów. Zaczynając od takich rzeczy jak podawanie serio prognozy na 16 dni do przodu, przez błędne wyjaśnianie zjawisk i przekazywanie dalej fejków, a kończąc na zmyślaniu zdarzeń i kasowaniu komentarzy wytykających, że coś jest nie tak. Jest to na tyle nagminne, że o kasowaniu komentarzy krytykujących artykuły słyszę od kilkunastu lat

W roku 2017 ludzie byli jeszcze wzburzeni huraganową burzą na Pomorzu, w której zginęły harcerki, i przez pewien czas media podkręcały prognozy, akcentując siłę wiatru, bo z tego były kliki. Gdy w październiku przeszedł nad krajem niż Ksawery, podbiło to temat. A skoro tak, to passę można ciągnąć dalej. W listopadzie TP zaczęła publikować alarmujące doniesienia, że w Polskę ma uderzyć orkan o imieniu Marcin [1]. Którego inni meteorolodzy nie widzieli. W prognozach pojawiał się owszem niż z mocniejszym wiatrem ale nie o sile huraganowej, i w dodatku o zupełnie innym imieniu. Szybko nastąpił efekt domina, kolejne media przekazały dalej informację, powołując się na inne media i opisując, że orkan widzą "meteorolodzy". Wkrótce IMGW zdementował pogłoski a część mediów napisała, że meteorolodzy z instytutu odwołali swoje ostrzeżenia. 

Redaktor TP przyznaje się do zmyślenia orkanu

TP czasem też robi artykuły opisujące zdarzenia z przeszłości, ale opatrzone takim tytułem, że w sumie nie wiadomo. W tym roku w Lipcu wypuścili na przykład artykuł[2]:
"Potworna fala upałów jeszcze jest przed nami. Kiedy temperatura przekroczy 40 stopni?"
Czyżby to była prognoza fali upałów na za niedługo? Nie, to artykuł historyczny, przypominający, że raz 40 stopni zdarzyło się w Polsce sto lat temu, i można oczekiwać, że ten poziom zostanie osiągnięty lub przebity... kiedyś w ciągu kolejnych lat. 

Chyba nie spadła za to na nich krytyka, bo oto we wrześniu wypuszczają kolejny[3] w tym samym stylu:

"We wrześniu tropikalny upał? Na termometrach nawet 37 stopni"
A w treści, że pogoda we wrześniu jest bardzo zmienna, w historii mieliśmy raz 37 stopni a kiedy indziej duże mrozy, więc w sumie to wszystko może się zdarzyć, nawet jeśli aktualnie modele nie widzą żadnych ekstremów. 

Artykuły podające konkretne dane z bardzo dalekich terminów też są u nich częste. Zapowiadanie 43 stopni upału na 9 dni do przodu to podręcznikowy przykład. [4]

W przerwach od straszenia wichurami i upałami, autorzy TP znajdują chwilkę na straszenie Epoką Lodowcową i tym że Golfsztrom ustał, przepisując najgorsze doniesienia jakie gdzieś znaleźli bez weryfikowania. 

Wirtualna prognoza
Problemy z przekazywaniem dalej różnych głupot i tworzeniem własnych nie omijają dużych portali. W przypadku Wirtualnej Polski oburzenie wywołał artykuł z 2018 roku [5], który zapowiadał że niż Thekla sieknie Polskę "rózgą burzową" i wywoła... trzęsienie ziemi.


Po krytyce ze strony choćby Łowców Burz wzmianki o trzęsieniu usunięto.  Portal ponadto przeszukuje różne strony i profile pogodowe i pełni rolę w podbijaniu dalej sensacyjnych i przesadzonych zapowiedzi, jak te pojawiające się w kolejnym omówionym miejscu.

Fani sensacji i Bestia Z Dupy

Portalem bardzo popularnym i niestety skupionym na sensacji, są Fani Pogody. Ich artykuły operują przesadą, emocjonalnymi określeniami, i używaniem tytułów i wstępów nie pozwalających zorientować się co, gdzie i do czego. Początek artykułu, tytuł i obrazek sugerują coś jednego i trzeba większego skupienia i wyćwiczonego czytania ze zrozumieniem aby doszukać się czego rzeczywiście dotyczy tekst. Te fragmenty wyświetlają się w przeglądarce, w udostępnionych postach na FB lub w aplikacjach z informacjami na Androidzie, a ludzie przelatują po tym wzrokiem i błędnie oceniają, że po tym tytule dowiedzieli się o czym jest artykuł, jaka jest prognoza.

Newsy z dwóch kolejnych dni - oba nie dotyczyły Polski




Niestety wiele osób wpada w pułapkę sensacyjnych tytułów, które wyświetlają się im w przeglądarce, i wyrabiają sobie przez to błędne wyobrażenie co takiego było zapowiadane.  A gdy to się oczywiście nie sprawdza, winni są meteorolodzy, a nie jakiś ktoś z portalu, który umie przeglądać mapki modeli i takim to jest "synoptykiem". Do dziś wspominam krewną z nerwicą, która zadzwoniła zdenerwowana po wyczytaniu, że zaraz nastąpi koszmarny atak zimy i spadnie pół metra śniegu, przez co przypomniała się jej od razu Zima Stulecia i przebijanie przez zaspy. Artykuł był bardziej stonowany, wspominał o różnych rzeczach jakie mają się zdarzyć w różnych miejscach; po czym po przebrnięciu przez koszmarne lanie wody na końcu była informacja, że suma pokrywy może osiągnąć wraz z tym co już leży pół metra gdzieś w Beskidach, a nie w miejscu zamieszkania ciotki, i to było to tytułowe "pół metra śniegu w Polsce". To właśnie nazywam oszukiwaniem czytelników. 

Tego typu clickbaity są konstruowane według schematu: upchnij w jednym artykule doniesienia dotyczące różnych krajów -> w tytule i nagłówku wymień z tego najgorsze rzeczy i słowa "Polska" i "prognoza". -> oddziel poszczególne części kropkami i daj znak zapytania, żeby nie można było się czepić. I niby uczciwie, wszystko z tytułu jest w artykule, tylko nie dotyczy teraz albo nie dotyczy Polski. 

Kilka przykładów.  Artykuł z maja [6]:

"Upał sięgnie 40 stopni. Afrykański żar z południa. Czy widać 30 stopni w prognozach dla Polski?"
Chm... Nie wiem, może ja mam jakieś dziwne, nienormalne wymagania, ale jak zaglądam na portal o pogodzie, to zakładam, że chyba ci co piszą artykuły powinni wiedzieć, czy w maju widać 30 stopni w prognozach czy nie. W końcu to oni przeglądali prognozy przed napisaniem artykułu. To czemu oni się mnie, czytelnika, o to pytają, jak mogliby to po prostu napisać?  Rzecz oczywista 40 stopni z tytułu dotyczyło innego kraju a upału w maju nie było.

No ale mija tydzień i pojawia się następujący artykuł[7]:
 
"Porażający upał 42-45 stopni jeszcze w maju. Prognozy pogody dla Polski ulegają zmianom"
Czyżby więc jednak? Gorące masy powietrza dotrą do Polski? Nie, to prognoza dla Zjednoczonych Emiratów Arabskich. A w Polsce ochłodzenie. Czemu nie można było napisać w tytule, którego kraju dotyczy prognoza upału? 

Artykuł [8] na początek czerwca: 

"Upał stanie się morderczy. 37-40 stopni w czerwcu. Gorące masy powietrza wtargną do Polski "

A w treści? Cóż, upalne masy powietrza... w Hiszpanii. I to tam te 40 stopni.  No ale przecież tytuł jest podzielony kropkami na trzy fragmenty. Więc analizując tak literalnie: 1. Gdzieś na świecie upał będzie morderczy; 2. Gdzieś będzie do 40 stopni; 3 Gorące masy powietrza dojdą do Polski. Więc tutaj powinno być z pewnością coś o tym, że w czasie tej prognozy dojdzie do nas gorące powietrze, co nie? A figa z makiem pasternakiem. Cytat:
"Podczas gdy na północy kontynentu anomalia temperatury jest mocno dodatnia, na powyższej mapie w Polsce obserwujemy barwy raczej niebieskie, co oznacza ujemną anomalię temperatury. Czy to oznacz silne ochłodzenie? Sprawdźmy.
W Polsce ochłodzi się. Jak mocno i na jak długo?

Od razu uspokajam, silne ochłodzenie nam nie grozi. Owszem, z początkiem przyszłego tygodnia zrobi się chłodniej, ale będzie to raczej ulga od upałów "

Potem dowiadujemy się, że na początku tygodnia będzie zaledwie 20 stopni a potem zrobi się cieplej, ale bez upału. A potem artykuł się kończy. Gdzie te gorące masy powietrza lecące do Polski?  Czemu nie można było tego rozdzielić na dwa artykuły - jeden o sytuacji w zachodniej Europie a drugi o sytuacji w Polsce? Bo straszenie upałem na 40 stopni w Czerwcu w Polsce uzyska więcej kliknięć. 

Kolejny podobny przypadek:

Ponownie wracam uwagę na tytuł składający się z trzech części oddzielonych kropkami, więc czytając je oddzielnie: 1. upał przyniesie gdzieś komuś koszmar (?!); 2. 45 stopni na południu czegoś; 3 prognoza dla Polski. Widzicie schemat, jak rozumiem. Można tak tworzyć sensacyjne nagłówki w nieskończoność a potem się tłumaczyć, że to nie było jednym zdaniem więc chodziło o coś innego.

"-40 stopni w czerwcu (na Antarktydzie). Pogodowy horror. W Polsce ochłodzenie"
"Nawet sto litrów wody na metr (zdarza się czasem w naszym klimacie) w Polsce. Prognozy na lipiec"
"+50 stopni na wschodzie (Sahary). Nadciąga fala upałów (nad Grecję). W Polsce będzie koszmarnie (duszno)" 
"Fala porwań przez UFO. Wiele zaginionych krów. W Polsce ryzyko"
itd. itp.

Poza naginaniem faktów pod sensacyjny nagłówek zdarza im się postować dalej fejki z różnych zakątków, jak choćby artykuł o tym, że kwiecień 2021 miał być w Niemczech najchłodniejszy od stu lat.[9] W 2021 roku powtórzyli za brukowcem Daily Mail doniesienie o mającej nadciągnąć na Polskę "Bestii ze wschodu" czyli fali koszmarnych mrozów. Chętnie powtórzyły to za nimi inne media i prasa, temat stał się memiczny i w końcu IMGW dementowało doniesienia. Ale ponieważ określenie się dobrze przyjęło, to potem nastąpiła Bestia z Północy, Bestia z Zachodu i Bestia z Południa i każdy artykuł FP na ten temat był chętnie cytowany przez wspomniane wcześniej portale.. 

Jest to sytuacja o tyle smutna, że jeszcze w 2017 Fani Pogody podpisali się pod listem otwartym w sprawie straszenia ludzi zmyślonymi wichurami, co wywoływało obawy po wielkiej wichurze na Pomorzu.[10] A W 2019 roku krytykowali artykuł WP.pl o rózdze burz i trzęsieniu ziemi.[11] Pisali o tym między innymi tak:

Określenie typu „rózga burzowa”, trzęsienia ziemi i potężny front mają na celu nic innego jak zwiększenie klikalności danego wpisu na dużych portalach informacyjnych. Z punktu widzenia osób zajmujących się tą branżą omawiane artykuły nie mają na celu poinformowania społeczeństwa o zbliżającej się zmianie pogody. Ich celem jest wyłącznie zasianie paniki i zwiększenie przychodu wydawcy.
(...)  Clickbaitowe nagłówki, dziwne określenia sprzyjają zwiększeniu przychodów wydawców.

 A dzisiaj prawie każdy ich artykuł pisze o upałach "koszmarnych", "piekielnych", "morderczych", "potężnych" czy "afrykańskich" i obok tego pojawia się Polska, nawet jeśli upały z tytułu dotyczą innego kraju, a zimą donoszą o kolejnych zimnych bestiach i zimach X-lecia. Dla mnie to upadek. 


-------

[1] https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2017-11-08/orkan-marcin-nadejdzie-w-weekend/

[2] https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2023-07-17/potworna-fala-upalow-jeszcze-jest-przed-nami-kiedy-temperatura-przekroczy-40-stopni/

[4] https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2022-07-11/takich-prognoz-jeszcze-nie-widziano-za-tydzien-temperatura-w-polsce-siegnie-43-stopni-w-cieniu/

[3] https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2023-09-01/we-wrzesniu-tropikalny-upal-na-termometrach-nawet-37-stopni/

[5] https://wiadomosci.wp.pl/prognoza-pogody-nadchodzi-potezny-front-rozga-burzowa-przed-nizem-thekla-i-15-st-c-z-arktyki-6287079901087873a

[6] https://fanipogody.pl/upal-siegnie-40-stopni-afrykanski-zar-z-poludnia-kiedy-ocieplenie-w-polsce/

[7]  https://fanipogody.pl/upal-42-45-stopni-jeszcze-w-maju-prognozy-pogody-dla-polski-ulegaja-zmianom/

[8] https://fanipogody.pl/upal-morderczy-37-40-stopni-w-czerwcu-gorace-masy-powietrza-wtargna-do-polski/

[9] https://blog.meteomodel.pl/kwiecien-2021-w-niemczech-nie-byl-najzimniejszy-od-100-lat/

[10] https://blog.meteomodel.pl/list-otwarty/

[11] https://fanipogody.pl/rozga-burzowa-trzesienia-ziemi-i-potezny-front-wielkie-portale-wyolbrzymiaja-zagrozenie-piatkowymi-burzami/

piątek, 10 września 2021

Funnel Cloud nad Bugiem

 

Po tylu latach wypatrywania w końcu się udało. Może to nie była tak całkowicie trąba powietrzna, ale prawie była. Był to tak zwany zalążek, czyli wir trąby, który nie doleciał do ziemi. Może być też nazywany funnel cloud, co jest trochę mylący, bo także trąby powietrzne posiadają funnel w swym wnętrzu. A czasem nie mają go w ogóle.

Gdy już w atmosferze zajdą procesy generujące wir powietrza, sięgający od ziemi do podstawy chmury, środek wiru zwykle jakoś się uwidacznia. Czasem przy stosunkowo szerokiej podstawie i niezbyt dużej sile, w chmurach widać tylko spiralny wzór lub uwypuklenie podobne do mammatusa. Ale zwykle lej staje się widoczny częściowo dzięki pyłowi i szczątkom poderwanym z ziemi, a częściowo dzięki zwisającej z chmur strukturze w kształcie ostrosłupa. Która jest chmurą. 

Pod względem czysto fizycznym to, co dostrzegamy w trąbie powietrznej, to chmura taka sama jak ta powyżej, tylko ukształtowana w określony sposób przez wir. I nie jest to nawet, jak niektórzy sobie wyobrażają, chmura powyżej zassana do wiru. To zupełnie nowa chmura, zasilana powietrzem zasysanym znad ziemi i powstająca w taki sam sposób jak wszystkie inne. Przez osiągnięcie warunków stuprocentowego nasycenia powietrza parą wodną. Powietrze raczej nie osiąga takiego stanu wskutek samego parowania, bo wzrost wilgotności zmniejsza tempo procesu. Dlatego przesycenie wilgotnego powietrza następuje wskutek dwóch procesów - schłodzenia lub spadku ciśnienia. A najczęściej za sprawą obu na raz. Gdy jesienią zachodzi słońce, powierzchnia ziemi łatwo się wychładza. Od tej powierzchni ochładza się powietrze nad gruntem i w obniżeniach terenu zbiera się warstwa powietrza chłodniejszego. Jeśli tego dnia było wilgotno, w warstwie tej po ochłodzeniu następuje zupełne nasycenie i powstaje warstwy mgły.

Jeśli mamy ciepły, letni dzień i panują odpowiednie warunki, ziemia się nagrzewa, od ziemi powietrze, które unosi się do góry. Wraz ze wznoszeniem strumień jest poddawany coraz niższemu ciśnieniu, oraz przy okazji ochładza się i na pewnej wysokości para kondensuje. Powstaje chmura, która rozwija się dalej lub zanika zależnie od warunków.

No więc w trąbie powietrznej mamy wznoszący się prąd powietrza, który jest poddawany ekstra warunkom. Nie tylko jest przyspieszany i wyciągany na dużą wysokość, ale też we wnętrzu wiru następuje wyraźny spadek ciśnienia. Często na tyle duży, że powietrze osiąga warunki kondensacji nawet tuż przy samej ziemi. Wewnątrz wiru powstaje więc chmura. Wraz ze wznoszeniem się znaczenia zaczyna nabierać także spadek ciśnienia związany z samą różnicą wysokości. Powoduje to, że warunki sprzyjające kondensacji są ułatwione w większej odległości od centrum wiru. 

Powiedzmy, że danego dnia powietrze zacznie kondensować dopiero od ciśnienia poniżej 850 hPa. Z samego tylko konwekcyjnego wznoszenia wynika więc w taki dzień podstawa chmury (wysokość, na której wilgoć kondensuje) wynosi około 1,5 km. Teraz z chmury schodzi wir trąby. Nisko przy ziemi, gdzie działa z zewnątrz normalne ciśnienie atmosferyczne, wir osiąga takie warunki w wąskim strumieniu w samym centrum, o strumieniu 20-30 metrów. Gdy jednak powietrze przesuwa się do góry, ciśnienie powietrza na zewnątrz wiru spada. Gradient ciśnienia w wirze, umożliwiający spadek ciśnienia o przykładowo 200 hPa w stosunku do zewnętrza, zaczyna więc wytwarzać potrzebne graniczne ciśnienie w większej odległości od środka wiru. Widoczna chmura w wirze się poszerza a my widzimy trąbę, w kształcie... trąby. 

Czasem warunki nie są zbyt sprzyjające, a wir stosunkowo słaby, wtedy u podstawy chmury widać krótki lejeczek, nie dochodzący nawet do połowy odległości. Pod nim ciężko coś zobaczyć aż niewidzialny wir dotrze do ziemi i zacznie porywać kurz i szczątki zniszczonych obiektów. A czasem nie widać i takiego lejeczka. Po trąbie powietrznej w Bydgoszczy kilka lat temu, która zniszczyła garaże na jednym z osiedli, osoby stojące blisko widziały tylko wir kurzu i szczątków przy ziemi a powyżej nie było nic. Myślano nawet, że był to silny diabełek pyłowy, czyli przyziemne zawirowanie ciepłego powietrza. Dopiero zdjęcia z większego oddalenia pokazały wzór zawirowania w chmurze oraz słabo widoczne przedłużenie od ziemi powstałe z wciągniętego na dużą wysokość kurzu. Tak więc zazwyczaj funnel cloud pojawia się w tornadzie, ale może pojawić się w zalążku, który nie dotarł do ziemi, oraz może nie pojawić się w faktycznym tornadzie, które miało słabe warunki.

A jak to było z moją obserwacją?

31 sierpnia, po godzinie 16 nad wieś nad Bugiem, koło Terespola, nadeszło pasmo ciemnych i nisko się zwieszających chmur. W oddali widać było, że z innej części tego pasma pada deszcz, ale u mnie było jeszcze sucho. Początkowo moją uwagę zwróciło okrągłe obniżenie podstawy chmury, ale nie było szczególnie interesujące, ot jakiś prąd wstępujący bez wirowania. Niemniej właśnie to sprawiło, że wyszedłem na podwórko i po innej stronie zauważyłem dziwny kształt zwieszający się z chmury. Trochę jaśniejsze pasmo o ostrej granicy. Zauważyłem je około 16:35 i przypatrywałem się mu kilka minut zastanawiając się, czy to nie jest taki regularny fractus, czyli strzęp chmury powstały w miejscy liniowego strumienia wznoszącego się powietrza. Byłby trochę dziwny, bo nie był poszarpany. Gdy pasmo zaczęło robić się wyraźnie lejkowate poleciałem po aparat. 


 

Popatrzmy na warunki - na skanie radarowym z godziny 17 widać wyraźnie pasmo chmur. Przez kolejną godzinę prawie nie poruszało się ono, bardziej na południe chmury przepływały w tę stronę. To obszar niedaleko centrum niżu, który przynosił w ostatnich dniach intensywne deszcze. Sam środek niżu był wtedy w okolicach Lubina. Najwyraźniej pasmo powstało w miejscu lokalnej strefy zbieżności. W takich miejscach następuje zderzenie różnych strumieni powietrza. W dodatku okolice centrum niżu dodają atmosferze wirowatości. W połączeniu tego z napływem chłodnych mas powietrza dostajemy niezłe warunki na powstanie lejków w chłodnym powietrzu. Tak było i tutaj.


 

Lejek miał gładką, równą strukturę, odróżniającą go od reszty chmur. Był też bardzo trwały, pozostawał w tym samym miejscu od kilku minut. Zrobiłem kilka zdjęć i nakręciłem krótki film, aby upewnić się czy na pewno widać tam ruch wirowy. Na chwilkę niemal całkiem zaniknął po czym odnosił się ponownie. Ostatecznie poszerzył się przy chmurze, tracąc na długości i przestał być odróżnialny od innych strzępków chmury.


Całe zjawisko trwało jakieś 10-15 minut. Długość widocznej części leja nie przekroczyła około 10% odległości do ziemi. Gdybym nie popatrzył na chmury w odpowiednim momencie, byłbym go wcale nie zauważył, bo nie był mocno wyrazisty. Nawet na zdjęciach widać, że nie odcinał się na szarym tle bardzo wyraźnym kontrastem.  

No ale cóż, na bezrybiu i rak ryba. To moja pierwsza obserwacja takiego zjawiska, mimo lat wypatrywania. Kiedyś już przeoczyłem okazałego funnela, sfotografowanego przez kilka osób, który powstał podczas burzy nad Białą Podlaską i której się przypatrywałem, bo pojawił się z tej strony, od której nie mam okna.

środa, 25 września 2019

Krąg paraheliczny

Wyszedłem dziś na chwilkę z labu na obiad. Gdy wracałem zauważyłem na niebie przeświecającą ławicę chmur cirrus, toteż swoim zwyczajem popatrzyłem w okolice słońca, aby zobaczyć, czy nie pojawiło się jakieś halo. To co zobaczyłem sprawiło, że szybko pobiegłem po aparat.
Pojawiły się nie tylko dwa słońca poboczne, ale też kompletny okrąg, równoległy do horyzontu, na wysokości słońca, z wyraźnie widocznymi nanizanymi na niego słońcami pobocznymi odległymi od słońca o 120 stopni kątowych. A to już rzadka kombinacja.


 

Zjawiska halo to różnego rodzaju efekty świetlne powstające w atmosferze wskutek odbijania się lub załamywania światła na kryształkach lodu w pewnych typach chmur. Najbardziej znane i najczęściej występujące to halo słoneczne, czyli świetlisty okrąg wokół słońca, powstający w wyniku załamania światła w wirujących, sześciokątnych kryształkach lodu. Światło przechodzące przez dwie ścianki jest załamywane pod kątem 22 stopni, toteż gdy w chmurze kryształki są ułożone przypadkowo, obserwujemy dodatkowe światło z formie okręgu wokół słońca o takim promieniu kątowym.

Jeśli część kryształków opadając w powietrzu przyjmuje jednak pewną wyróżnioną pozycję, pojawiają się bardziej skoncentrowane obszary. Sześciokątne, płaskie kryształki lodu, mają tendencję do układania się w powietrzu na płask, jeśli więc na dużej wysokości powietrze jest dostatecznie spokojne, po dwóch stronach słońca w odległości 22 stopni pojawiają się dwie plamy o średnicy nieco większej od tarczy słońca, i nieraz tak bardzo jasne, że możliwe do pomylenia ze słońcem właściwym, jeśli akurat jest zasłonięte chmurą.
To tak zwane słońca poboczne, też będące częstym zjawiskiem.

A jak powstaje krąg paraheliczny? Gdy takich opadających na płask kryształków jest dużo, zaczyna być zauważalny refleks od bocznych ścianek, ustawionych w czasie lotu pionowo. Można je więc potraktować jak fragmenty potrzaskanego lustra, które będą odbijać obraz słońca. Ponieważ nie zachowują wyróżnionej orientacji w poziomie, wszystkie ich refleksy formują okrąg na tej samej wysokości co samo słońce. Do pojawienia się pełnego kręgu trzeba więc ławicy chmur o odpowiedniej budowie kryształków, i warunków na tyle spokojnych, że kryształki w małym stopniu przekrzywiają się na boki. Rzadko ten ostatni warunek jest dobrze spełniony, zwykle więc obserwujemy jedynie fragmenty łuku w pobliżu słońc pobocznych.

W odległości kątowej 120 stopni od słońca, na krąg nanizane były jeszcze dwa jasne, nieco niebieskawe punkty świetlne. To także słońca poboczne, ale już dużo rzadsze. Powstają w sytuacji, gdy opadające i obracające się kryształki przyjmą szczególną konfigurację - światło musi wpaść przez jedną z płaskich ścianek, ulec całkowitemu wewnętrznemu odbiciu od dwóch następnych i wyjść boczną ścianką równoległą do tej pierwszej. Po takiej sekwencji odbić i załamań światło wychodzi pod kątem 120 stopni.

Aby ten typ słońca pobocznego mógł być obserwowany, muszą być spełnione nie tylko warunki bardzo spokojnej atmosfery i dużej ilości płasko opadających kryształków, ale też doskonałe uformowanie ich kształtu. Zbyt duże odchylenia od prawidłowego kształtu spowodują zmianę kąta wychodzenia promienia, przez co odbity obraz słońca rozmywa się.
Wcześniej widziałem takie słońca poboczne tylko raz. 

Wszystko to pojawiło się na niezbyt obszernej ławicy chmur, która powoli zdryfowała na wschód i po pewnym czasie zjawiska przestały być widoczne. Trafiłem na dobry moment.

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Sezon na obłoki srebrzyste rozpoczęty

Wczoraj było je całkiem ładnie widać, spodziewam się, że dziś także się pojawią. Obłoków należy wypatrywać około dwie godziny po zachodzie, nad północno-zachodnim, północnym a później też północno-wschodnim horyzontem.
Obłoki to wyjątkowo wysoko się pojawiająca odmiana chmur, sięgają nawet do 100 km nad powierzchnię ziemi. Na tej wysokości podświetla je słońce a my obserwujemy z Europy ławicę chmur nad biegunem północnym. Pisałem o nich więcej w artykule (link)

Tutaj obłoki około godziny 1:30, sięgały do mniej więcej 15 stopni nad horyzont.







środa, 13 grudnia 2017

1930 - Trująca mgła nad Belgią

Leodjum. 6. XII
Nagła śmierć kilkudziesięciu osób w okolicy Leodjum była następstwem gęstej mgły, która wywołała uduszenie się wielu osób, cierpiących na płuca. Według otrzymanych doniesień do wieczora 5 b.m. zmarło 15 osób w Engis, 10 w Flemalle, 9 w Ramet, 10 w Jemappes i po jednej osobie w Amay i Othes. Komisja higjeny rozpoczęła ankietę w tej sprawie.

[Kurjer Wileński, 7 grudnia 1930, Academica.edu.pl]
Belgia była w latach międzywojennych wysoce uprzemysłowionym krajem. Znajdowało się tam wiele kopalń węgla kamiennego, rozwinęło się hutnictwo i przemysł. Jednym z miejsc, w którym fabryki takie zagęściły się silnie, była dolina rzeki Mozy na północ od Liege. Na krótkim odcinku o długości 20 kilometrów zlokalizowane były cztery duże koksownie, trzy walcownie, cztery huty szkła i trzy huty cynku, fabryka nawozów sztucznych oraz kilka mniejszych zakładów. Najnowszym była uruchomiona w 1930 roku huta cynku w Tilleur.
Każda taka fabryka spalała na swoje potrzeby ogromne ilości węgla, dym trafiał do powietrza. Huty cynku przerabiały rudy siarczkowe poprzez powolne prażenie, zasiarczone spaliny trafiały do powietrza. Na dodatek użytek fluorytu jako topnika powodował, że dymy z hut zawierały znaczne ilości fluorowodoru. Dopóki silny wiatr znad morza przewietrzał dolinę między wzgórzami, nie było problemu.

Na początku grudnia 1930 sytuacja uległa jednak zmianie. Temperatura bardzo spadła, wyż nad Europą zatrzymał normalną cyrkulację, pojawiła się inwersja temperatury - powietrze w warstwach przyziemnych było wyraźnie chłodniejsze od tego powyżej. W takiej sytuacji ustaje konwekcja, ciepłe spaliny z kominów fabryk ochładzają się w przyziemnych warstwach atmosfery. Po dotarciu do granicy inwersji napotykają powietrze równie ciepłe lub cieplejsze. Przestają się zatem unosić i rozpływają się na boki, gromadząc w przestrzeni nad ziemią. Gdy ukształtowanie terenu sprzyja zaleganiu "jeziora" wychłodzonego powietrza a wiatr jest słaby, dymiące kominy domów i fabryk generują poważne zadymienie, które w połączeniu z mgłą w wilgotnym powietrzu tworzy smog. Właśnie dlatego miasta położone na terenach o charakterze kotliny bądź doliny mają zimą duży problem z jakością powietrza.

Smog w dolinie Mozy z dniach 1-5 grudnia osiągnął wyjątkowe natężenie. Widoczność silnie spadła, a ludzie o wrażliwym układzie oddechowym zaczynali się dusić, odczuwając palenie w piersi. Mieszanka pyłów, sadzy, tlenku węgla, tlenków siarki i fluorowodoru utrzymująca się na terenie zamieszkanym przez kilka tysięcy osób, zabiła w krótkim czasie 65 osób. Wiatr powiewał słabo od wschodu, dlatego chmura zaczynała się zaraz za Liege ale nie obejmowała miasta, rozwiewała się dopiero za Huy, gdzie teren wokół doliny wyraźnie spłaszczał się.

Zdarzenie wywołało duże zaskoczenie. Początkowo władze uznały, że przyczyną zgonów był po prostu chłód, doniesienia jakoby przyczynił się do tego dym z niedawno otwartych fabryk dementowano jako plotki. Jednak incydenty trującej mgły zaczęły się powtarzać. Po dwóch dniach ze smogiem w lutym 1931 zachorowało kilkadziesiąt osób. Kolejny, trwający kilka dni incydent smogowy z połowy kwietnia spowodował masowe padnięcie wypasanego w dolinie bydła. Po protestach i marszach lokalnej ludności, sprawę zaczęto wreszcie porządnie badać. Komisja ministerstwa zdrowia opisała, że w wyniku zastoju powietrza, dużych emisji tlenków siarki z 27 okolicznych zakładów przemysłowych i mgły znad morza, w dolinie powstała kwaśna mgła kwasu siarkowego IV, który podrażniał płuca. W późniejszym latach inny badacz większą rolę przypisał związkom fluoru, głównie w formie kwasu fluorokrzemowego.[1]

Był to najgorszy taki przypadek w Europie aż do Wielkiego Smogu w Londynie w grudniu 1952 roku, kiedy to kilka dni silnego zadymienia przyczyniło się do śmierci kilkunastu tysięcy ludzi.

------
* http://www.thelancet.com/journals/lancet/article/PIIS0140-6736(00)04135-0/fulltext
*  http://www.soe.uoguelph.ca/webfiles/gej/AQ2017/Wagner/index.html

[1] http://nailaturr.blogspot.com/2012/03/fog-disaster-in-meuse-valley-1930.html

poniedziałek, 16 października 2017

Mity o trąbach powietrznych: omija miasta

Kolejnym popularnym mitem o trąbach powietrznych, jest przekonanie że miasta w czymś im przeszkadzają. Przybiera różne wersje - od "nie tworzy się nad miastami" przez "omija miasta" aż do "nie wkracza do dzielnic z wysoką zabudową".

Uzasadnieniem w tym przypadku może być słuszna uwaga, że tornada najczęściej dotykają tereny wiejskie lub małe miasteczka, niekiedy dotykają przedmieść z rzadką zabudową natomiast rzadko wywołują zniszczenia w centrach dużych metropolii, z gęstą, wysokimi budynkami, wręcz z drapaczami chmur. W tej zależności tkwi natomiast błąd statystyczny - porównywaną dla różnych sytuacji częstość zdarzeń powinno się odnosić do nie do całkowitej liczby zdarzeń lecz ilości możliwości, a te nie są dla różnych typów terenu takie same.
Po prostu miasta zajmują dużo mniejszą powierzchnię niż tereny wiejskie i niezabudowane.

W województwie Mazowieckim znajduje się obecnie 86 miast o powierzchni 2 169,19 km² , co stanowi zaledwie 6% powierzchni województwa. Gdyby więc prawdopodobieństwo wystąpienia tornada było na tym obszarze równomierne, to 6% trąb powietrznych dotykałoby któregoś z tych miast. Im bardziej ściśle będziemy definiować "miasto" tym mniejsza będzie liczba przypadków uderzenia w nie trąby powietrznej. Jeśli uznamy że chodzi nam o tereny o gęstej zabudowie, to powierzchnia będzie mniejsza; jeśli uznamy, że chodzi o tereny z zabudową wysoką to ograniczymy się do centr i blokowisk z wieżowcami mieszkalnymi, a przy drapaczach chmur z województwa zostanie nam dosłownie kilka miejsc gdzie stoją takie budynki.

Ponieważ przyczyna powstawania trąb powietrznych leży nad miastami, duża "szorstkość powierzchni" nie ma na ich pojawianie się aż tak dużego wpływu. Pewne symulacje komputerowe sugerują, że skomplikowana, wysoka zabudowa może jedynie lokalnie zmniejszyć siłę wiru ze względu na utrudnienie napływu ciepłego powietrza, natomiast raczej go nie wygasi.

Znanych jest bardzo wiele przypadków gdy trąby powietrzne pojawiały się nad dużymi miastami, niektóre są przez nie nawiedzane bardzo często. Miasto St Louis w stanie Missouri zostało przez nie uderzone 14 razy, najgorsze było to z 1896 roku, gdy zginęło 255 osób.  W mieście Moore w obszarze metropolitalnym Oklahoma City między 1998 a 2015 rokiem zdarzyło się 10 tornad. W Polsce mieliśmy dwa przypadki w obrębie Lublina (oraz jeden w obrębie dzisiejszego Lublina ale w czasach gdy teren ten był jeszcze wsią poza miastem).

Paryż
Tornado które przeszło nad Paryżem w 1896 roku było o tyle ciekawe, że cały tor jego szkód przebiegał w obszarze gęstej zabudowy. Zniszczenia zaczęły się w okolicach  ścisłego centrum nad Sekwaną w pasie o długości 6 km, w wyniku zdarzenia zginęło 5 osób  a kilkadziesiąt odniosło rany. [1], [2]

Fort Worth
Tornado o sile F3 które przeszło w marcu 2000 roku w mieście Fort Worth w stanie Teksas przeszło dokładnie przez dzielnicę z wieżowcami. Jednym z najmocniej uszkodzonych budowli był 35-piętrowy wieżowiec Tower:
Po minięciu dzielnicy wieżowców jego siła się nie zmniejszyła, właśnie tam pojawiły się najmocniejsze niszczenia:

Opole
Także z Polski można podać przypadek gdy trąba powietrzna pojawiła się w pobliżu wysokich budynków. Ten konkretny jest o tyle ciekawy, że chodziło o wir bardzo małej średnicy ale równocześnie dość silny. W czerwcu 2002 roku trąba powietrzna pojawiła się na terenie blokowiska w Opolu. Świadkowie mówili, że widzieli ciemny wir o średnicy zaledwie kilku metrów. Okazał się on tak silny że porwał z parkingu przy ulicy Sosnkowskiego cztery zaparkowane samochody. Trzy przetoczyły się kilka metrów, jeden przeleciał 50 metrów zatrzymując się ostatecznie na barierkach między pasami jezdni, tuż przed przystankiem. Następnie trąba minęła akademiki politechniki przewracając kontenery na śmieci a na ulicy Oleskiej wyrwała jedno drzewo. Samochody nadawały się do kasacji. Tutaj być może zabudowa wpłynęła nieco na tor, lej bowiem przeszedł przez przerwę między punktowcami na osiedlu i ominął budynki politechniki, ale trąba musiała powstać nad samym miastem i gęsta zabudowa jej w tym nie przeszkodziła. [3], [4]

Chorzów
Także zeszłoroczny przypadek z Chorzowa można podać za przykład trąby powietrznej nad terenami miejskimi. Lej dotknął ziemi w okolicy placu Kopernika i przemieścił się w kierunku Siemianowic Śląskich.
------
[1]  http://www.retronews.fr/actualite/1896-tornade-paris
[2] Paris Tornado 1896,
[3] http://www.nto.pl/wiadomosci/opolskie/art/3957163,samochody-fruwaly-jak-latawce,id,t.html
[4] Artykuł ze zdjęciami.

niedziela, 8 października 2017

Kup sobie orkan

Podczas ostatniej wichury nad naszym krajem w mediach i na forach pojawiło się małe zamieszanie. Ludzie dziwili się czemu mowa o orkanie Ksawerym skoro taki już kiedyś taki był.

Służby meteorologiczne różnych krajów nadają niżom, a czasem też i wyżom, różne imiona dla porządku, aby było wiadomo o którym znów układzie mowa. System ten wziął się stąd, że dawniej o tym, że znad morza nadchodzi nowy sztorm, dowiadywano się od załóg statków które pierwsze dostały się w jego obrąb i dotarły do portu. Z początku więc sztormom i huraganom nadawano nazwy od nazw statków które pierwsze o nich doniosły lub pierwsze pod jego wpływem zatonęły. Niektórym, które nie zostały w porę zauważone i wywołały znaczne straty w jakiejś miejscowości przybrzeżnej, nadawano nazwę tej miejscowości, stąd na przykład wziął się huragan Galveston. Bardziej ujednolicony system przyjęto w XIX wieku, kolejnym wykrytym układom nadawano alfabetycznie różne imiona żeńskie, w tym czasie bowiem większość statków nosiła żeńskie imiona.

W późniejszych latach w różnych miejscach przyjęto różne systemy, na przykład USA nazywa huragany atlantyckie alfabetycznie imionami żeńskimi i męskimi z sześciu list używanych rotacyjnie w kolejnych latach, stąd często zdarza się, że jednym imieniem oznaczono w różnych latach wiele huraganów. W 1953 roku w sezonie zdarzyło się tak dużo huraganów, że dwa razy wykorzystano imię Alice; aby nie wprowadzać pomyłek uznano potem, że w razie wykorzystania wszystkich imion z listy, następne huragany dostaną imiona będące nazwami liter greckich Alpha, Betha, Gamma itd. W 2005 roku sezon był tak obfity, że ostatni 28 huragan nazwano Zeta.

W Europie oprócz opisanego systemu nazywania od nazw statków przez długi czas używano też nazw świętych na których kościelne wspomnienie przypadł dzień uderzenia w ląd. Każdy kraj nadmorski prowadzący regularne śledzenie, nadaje swoją nazwę takiemu układowi zanim do niego dotrze. W Wielkiej Brytanii i Irlandii regularny system list nazw wprowadzono dopiero w 2013 roku w związku z zamieszaniem medialnym po tym, jak silny sztorm który wywołał wiele zniszczeń został nazwany dopiero przez kanał telewizyjny. Swoje listy prowadzą też Niemcy, Dania, Norwegia. Często bywa, że jeśli służby innych krajów nie zadbały o to wcześniej, przyjmowane jest pierwsze imię jakie nada któryś z krajów. W Polsce zwykle przyjmuje się imię nadane w Niemczech, bo niż musi przejść przez ten kraj zanim do nas dotrze, czasem tylko media spolszczają imię jeśli istnieje odpowiednik, stąd Xavier stał się Ksawerym a Kiryll stał się Cyrylem.

Ale ale. Nie po to pisałem ten artykuł, aby tylko napisać o różnych systemach nazewnictwa, tylko o ciekawostce związanej z tym niemieckim systemem, z którego najczęściej korzystamy.
Początkowo od lat 50. stosowano listy 260 imion męskich i żeńskich i używano ich do nazwania osobnych układów, zarówno niżów i wyżów. Przyjęto tu tradycję biorącą się z nazw statków, aby układy niskiego ciśnienia nazywać imionami żeńskimi, toteż dla odróżnienia wyże nazywano po męsku. Jednak w latach 90. środowiska feministyczne uważały to za kontrowersyjne. W końcu przecież niże zwykle przynoszą złą pogodę a zimowe sztormy straty i ofiary, natomiast wyże kojarzone są z ciepłem i dobrą pogodą. Zastanawiano się jak sprawę rozwiązać, aby każdego zadowolić.

W 2002 roku rozpoczęto program "Adopt A Vortex". Od tego czasu prywatne osoby lub firmy, mogą za odpowiednią opłatą wykupić imię na liście układów niżowych lub wyżowych. Warunków jest kilka: musi być to istniejące imię nadawane ludziom, zgodne z zasadami urzędów, nie może to być złożenie nazw lub słów, więc niż Helmutkohl czy wyż Xenathewarrior nie przejdą. Imię musi być możliwe do zapisania w niemieckim alfabecie, jeśli istnieje niemiecki odpowiednik to przyjmowana jest ta wersja. Nie może to być nazwisko ani nazwa firmy, chyba że funkcjonuje też jako imię.
Osoba zgłaszająca może do informacji o zleceniodawcy dodać adres strony internetowej, dlatego dla niektórych może to być forma reklamy.
Ponieważ w każdym roku układów możliwych do nazwania pojawia się więcej niż jest liter w alfabecie, powtarzają się one średnio co dwa miesiące. Można wykupić imię zaczynające się od jeszcze nie zajętej litery. Jak łatwo zgadnąć, jako pierwsze zostają zajęte litery od których często zaczynają się imiona, wykupione przez osoby chcące uwiecznić własne imię lub imię kogoś kogo bardzo nie lubią, dlatego na koniec zostają zwykle mało popularne litery w rodzaju Y bądź X. Ponieważ mało jest imion na te litery, taki na przykład Xavier powtarza się już drugi raz w tym roku.
Wedle cennika tańsze są niże, bo tych zdarza się w roku średnio więcej, można je nazwać za 199 euro. Każdy nazwodawca otrzymuje certyfikat, oraz dokument z opisem historii nazwanego niżu, ewentualnie mapki rozkładu ciśnienia.
 
I tak na przykład orkan Cyryl został nazwany na wniosek bułgarskiego biznesmena Kirilla Genova [1] Jest też trochę fundatorów których nazwiska sugerują polskie pochodzenie jak Scarlett Wycisk czy Jutta Czapski, na liście z 2010 roku wyłapałem fundatorkę Alinę Buczynską która opłaciła imię Felice. Czasem wśród wykupionych pojawia się słowiańskie imię, jak na przykład Ludmila w 2014 roku.
-----------
* http://www.met.fu-berlin.de/adopt-a-vortex
[1] http://www.novinite.com/view_news.php?id=75595

czwartek, 7 września 2017

Mity o trąbach powietrznych: Rozsadza zamknięty dom od środka

Jednym z najczęstszych mitów o tornadach jest przekonanie, że główną przyczyną uszkodzeń budynków jest różnica ciśnień między wnętrzem domu a lejem trąby i można temu zapobiegać zostawiając otwarte okno.

Wydaje się, że pierwotnie była to hipoteza wysunięta przez samych meteorologów i jako taka upowszechniana. Potem meteorolodzy doszli do innych wniosków, ale stara wersja nadal krążyła w prasie popularnej i powszechnym przekonaniu, głównie ze względu na obrazowość.

Ciśnienie wewnątrz leja trąby spada dość mocno. Przyczyną jest równowaga między ssaniem związanym z efektem kominowym działającym na ciepły prąd wstępujący a siłą odśrodkową wirujących wokół strug powietrza. W 2003 roku Tim Saramas zmierzył dzięki czujnikom rozstawionym na trasie tornada o szerokości 400 metrów spadek ciśnienia o 100 milibarów.[1] W 2007 roku łowca burz który wjechał opancerzonym wozem do tornado w Tulia zmierzył spadek ciśnienia o 190 mlilibarów.[2] Są to na prawdę spore spadki. Jeśli w środku domu ciśnienie wynosiłoby 1000 hPa to powstały nacisk mógłby wywołać uszkodzenia konstrukcji... pod warunkiem, że dom byłby szczelny.

Możliwość rozsadzenia domu przez samą tylko różnicę ciśnień jest problematyczna, ze względu na nieszczelności. Każdy dom ma jakąś klimatyzację i wywietrzniki, w wielu wolno stojących domach są też garaże których wrota nie są specjalnie uszczelnione. Zauważmy też, że w większości przypadków najmniej odporne na działanie ciśnienia są w domach właśnie okna. Przy słabszych wybuchach w domach jeśli nie zostanie uszkodzona ściana ani dach, to na pewno zostaną wybite okna. Jeśli dom znajdzie się wewnątrz tornada o takiej sile jak te mierzone przez łowców, to okna najpewniej same pójdą w drobny mak, otworzenie jednego nie zmieni sytuacji.
Z kolei gdy trąba powietrzna jest na tyle słaba, że sama różnica ciśnień czy napór wiatru, nie wybije okien, trudno mówić o niebezpieczeństwie rozsadzenia domu. W takiej sytuacji zostawianie specjalnie otwartego okna skończy się zdemolowaniem pokoju przez wpadający wiatr i zalaniem podłogi wdmuchiwanym deszczem.

Mit z pewnością nie utrzymywałby się w świadomość tak dobrze, gdyby nie to, że w pewnym stopniu coś jest na rzeczy. Otóż w wielu przypadkach ciśnienie przyczynia się do uszkodzeń konstrukcji, ale nie jest to po prostu różnica ciśnień, tylko efekty parcia i ssania wywołane wiatrem opływającym dom. Tam gdzie strumień powietrza opływa konstrukcję, następuje pojawienie się podwyższonego ciśnienia i nacisku. Tam gdzie strumień porusza się równolegle do ściany oraz tam gdzie odrywa się i powstają zawirowania, powstaje strefa obniżonego ciśnienia.
Efekty te pojawiają się przy każdym wietrze, także podczas zwykłej wichury. W klasycznym przypadku wiatru owiewającego dom ze spadzistym dachem, parcie pojawia się na ścianie odwietrznej i na odwietrznym spadzie dachu zaś po przeciwnej stronie pojawia się ssanie (to jeszcze zależy od kształtu dachu, ten mało spadzisty lub płaski może być zasysany jako całość). Przyczynia się to do uszkodzeń konstrukcji, częstym przypadkiem jest na przykład zerwanie dachu który był budowany z myślą przenoszenia obciążeń ale nie został odpowiednio zakotwiczony w murze.

Okna i drzwi mogą wpływać na te efekty, zależnie od tego czy są otwarte i po której stronie się znajdują. Jeśli w budynku duży otwór znajduje się po stronie z której wieje wiatr, i będzie otwarty, to wtłaczanie powietrza do budynku zwiększy w nim ciśnienie. Powoduje to wtedy efekt rozpierania na zewnątrz, który powiększa wpływ ssania po zawietrznej.
Częstym obrazkiem po wichurach jest zerwanie części dachu przy ścianie szczytowej w której było okno na strych lub która częściowo wpadła do środka i przez to wiatr mógł poderwać konstrukcję.

W odwrotnym przypadku, to jest gdy okno znajduje się po przeciwnej niż wiatr stronie domu, ciśnienie wewnątrz spada. Zmniejsza to rozpieranie ścian i podrywanie dachu, zwiększa natomiast działanie wiatru na ścianę odwietrzną. Może doprowadzić na przykład do wepchnięcia do środka okien, a co jak co, ale przeciąg przez cały dom w czasie wichury to nie jest dobra sytuacja.
Jeśli mamy dobrze zbudowany dom, lepiej aby okna pozostały zamknięte.

Ostatecznie w przypadku trąb powietrznych za uszkodzenia domów oprócz lokalnych efektów związanych z opływającym wiatrem odpowiadają także uniesione przez wiatr przedmioty.

Zbliżony mit dotyczący huraganów testowali Pogromcy Mitów w programie na kanale Discovery i też nie stwierdzili, aby dawało to jakieś korzyści, zarówno przy uwzględnieniu różnicy ciśnień jak i zmniejszeniu parcia wiatru na otwartą na przestrzał konstrukcję. Bardzo silny wiatr wybijał okna gdy były zamknięte. Słabszy wywoływał szkody w środku gdy okna były otwarte.

Wniosek: Otwarcie okien nie zapobiega uszkodzeniom domu podczas tornada czy huraganu. Podczas słabszych zjawisk więcej szkód wywoła wiatr wpadający przed okno niż jakieśtam ciśnienie, a podczas mocniejszych wichura sama sobie otworzy okna i nie trzeba jej wyręczać.


--------
[1] http://news.nationalgeographic.com/news/2003/06/0627_030627_tvtornadochaser.html
[2]  http://www.ejssm.org/ojs/index.php/ejssm/article/view/39/40

poniedziałek, 4 września 2017

Mity o trąbach powietrznych: w Polsce nie ma tornad

Postanowiłem zacząć we wrześniu krótką serię omawiającą najczęstsze mity na temat trąb powietrznych.

Ten mit co jakiś czas pojawia się w dyskusjach: "W Polsce nie zdarzają się tornada, tylko trąby powietrzne, a to dwa różne zjawiska". Chodzi tutaj o rozróżnienie między dwoma różnymi mechanizmami powstawania trąb powietrznych - mezocyklonicznym i związanym z prądem wstępującym pod chmurą. I otóż rzekomo ten pierwszy mechanizm generuje "prawdziwe" tornada, które zdarzają się tylko w Ameryce, zaś u nas nie pojawiają się i dlatego nasze wiry powietrzne powstające wedle tego drugiego mechanizmu powinny być nazywane tylko trąbami powietrznymi.
  Mit jest bardzo stary, w archiwach internetu znajduję go już w dyskusjach wokół trąby powietrznej w Skrzydlowie w 2007, która była pierwszym tak medialnym przypadkiem. Potem pojawia się co jakiś czas, wspierany niestety przez "ekspertów" synoptyków. [1]

Jak już wspominałem, istnieją dwa podstawowe mechanizmy powstawania trąb powietrznych. W jednym trąba jest dolną końcówką wiru, który powstał w chmurze burzowej, w drugim jest wyciągniętym aż do rosnącej chmury zawirowaniem z warstw przyziemnych. Ten pierwszy typ to tornada superkomórkowe.

Superkomórka, to burza zawierająca szczególny typ komórki konwekcyjnej, w której centralny ciepły prąd wstępujący wiruje. Jego powstawaniu sprzyjają uskoki prędkościowe w atmosferze, powodujące powstanie w chmurach poziomych wirów. Prąd wstępujący wyciąga ten wir ku górze aż wreszcie sam zaczyna wirować nadając ruch całej chmurze. Wirowanie obniża ciśnienie wewnątrz i zwiększa szybkość prądu wstępującego, przez co burza zamienia się w samonakręcającą maszynkę, wykorzystującą maksymalnie warunki konwekcyjne.
Trąba powietrzna to w istocie dolny, silnie ścieśniony odcinek centralnego burzowego wiru, pojawiający się w tylnej części burzy.

Drugi typ trąb powietrznych, to wiry nie związane z mezocyklonem, mające związek z zawirowaniami w warstwach przyziemnych, które wyciągane w górę sięgają chmur. Najpospolitszy przykład takiego zjawiska to trąba wodna, nazywana po angielsku waterspout (czyli dosłownie wodobryzg). Gdy zdano sobie sprawę z tego, że w podobny sposób wiry mogą powstać nad lądem, nazwano je landspout czyli po naszemu trąba lądowa.
Ich mechanizm rozwoju związany jest ze strefami konwergencji, gdzie zderzają się masy powietrza płynące z różnych kierunków. Takie strefy powstają we frontach ale także przed samymi frontami gdy zaczyna zmieniać się kierunek wiatru.  Na linii zbieżności wiatrów powstają lokalne, niewidoczne zawirowania w dolnych warstwach atmosfery, nawet przy samej ziemi. Jeśli warunki sprzyjają konwekcji, to na linii zbieżności zaczynają się tworzyć chmury cumulus rosnące w pionie oparte o lokalne prądy wstępujące znad cieplejszej ziemi/wody.

No i otóż - jeśli w prądzie wstępującym pod chmurą powstanie wskutek zbieżności zawirowanie, zaś w tym momencie mająca dobre warunki chmura zacznie szybko rosnąć, to rozciąganie w górę chmury przyspiesza prąd i zacieśnia początkowy słaby wir, wyciągając go od warstw przyziemnych aż do chmury. Ze względu na inny rozkład gradientu ciśnienia (źródło wirowania nie znajduje się u góry w chmurze) takie wiry wyglądają zwykle jak równomierne tuby ze słabo zaznaczonym lub niewidocznym lejkiem u podstawy chmury i często uwidoczniane głównie przez uniesiony z ziemi pył i drobne szczątki.

Zdarzają się jeszcze rzadsze typy jak tornada QLCS czy gustnada czyli wiry szkwałowe (choć te w zasadzie nie są uznawane za trąby powietrzne, bo nie łączą się z chmurą).

Jakie typy pojawiają się w Polsce a jakie w USA? Zarówno tu jak i tu występują oba typy. Nie da się powiedzieć, że jakiś rodzaj jest charakterystyczny dla tornad amerykańskich. Trąby powietrzne związane z superkomórkami zazwyczaj są silniejsze i bardziej długotrwałe niż te związane z wirami wstępującymi, i to one odpowiadają za najgroźniejsze wydarzenia. Superkomórką była burza która w 2008 wywołała trzy tornada koło Częstochowy, tak samo było z trąbami powietrznymi na Pomorzu w 2012 roku, zeszłoroczną trąbą w Bogaczewie i tegoroczną w Landmierzu.
Jakąś różnicą może być siła maksymalna, bo w Stanach pojawiają się silniejsze tornada niż u nas, ale to tylko kwestia warunków.

Amerykańska definicja "tornado" mówi, że są to zjawiska meteorologiczne w formie wirującej kolumny powietrza łączącej chmurę kłębiastą z ziemią.[2] Definicja obejmuje więc wszystkie możliwe typy i jest całkowicie zgodna z naszą definicją Trąby Powietrznej. Oba terminy znaczą to samo, po prostu amerykanie mają swoją nazwę. Zarazem nie jest to nazwa zjawiska lokalnego jak sirocco czy bora, lecz nazwa zjawiska pogodowego niezależnie od lokalizacji. Zaczęliśmy ją przejmować na zasadzie nowego synonimu.

Wniosek: tornado i trąba powietrzna to jedno i to samo, a obu terminów można używać zamiennie.

-------
[1] http://fakty.interia.pl/nauka/news-tornado-to-nie-traba-powietrzna,nId,985307
[2]  http://www.spc.noaa.gov/faq/tornado/

poniedziałek, 3 lipca 2017

Obłoki srebrzyste

Ponieważ sezon na to zjawisko właśnie się rozpoczął, warto napisać coś na ten temat.

Obłoki srebrzyste to najwyższe obserwowane chmury. Pojawiają się na wysokości 75 - 80 km nad powierzchnią ziemi, w obrębie mezosfery, gdzie atmosfera jest bardzo rozrzedzona a temperatury dochodzą do -100 stopni. Ponieważ są cienkie i niezbyt gęste, nie obserwujemy ich w normalnych warunkach. Stają się możliwe do zaobserwowania pod odpowiednio małym kątem, ze sporego oddalenia, w sytuacji gdy słońce oświetla je a obserwator pozostaje w cieniu.
Warunki takie pojawiają się co roku w okolicach przesilenia letniego. Półkula północna jest wtedy skierowana bardziej do słońca, dlatego za kręgiem polarnym pojawia się dzień polarny, zaś w bardziej pośrednich szerokościach geograficznych pojawiają się "białe noce" z zauważalną poświatą od północnego horyzontu. Patrząc ze środkowej Europy obserwujemy wówczas nisko na północy oświetlone słońcem górne warstwy atmosfery, które ze względu na znaczne rozrzedzenie bardzo słabo rozpraszają światło, podczas gdy jej gęstsze, dolne sfery pozostają w cieniu.

Obłoki widziane pod kątem stają się wówczas widoczne jako błękitna, pofalowana warstewka, trochę podobna do położonych znacznie niżej cirrusów, świecąca delikatnym blaskiem na tle ciemniejszego nieba. Stąd zresztą wzięła się ich naukowa nazwa "noctilucent clouds" znaczy "obłoki świecące nocą".
Jest to w meteorologii zjawisko dość świeże. Po raz pierwszy jako osobny rodzaj chmur opisał je w czerwcu 1885 roku astronom Witold Ceraski, prowadzący obserwacje z obserwatorium moskiewskiego. Było to dwa lata po eksplozji wulkanu Krakatau, której popioły wpłynęły na klimat i wywoływały wyraźne efekty w atmosferze, sądzono zatem, że to skutek tego zdarzenia. Jednak z upływem lat zaczęły się pojawiać coraz częściej i coraz dłużej trwał okres ich obserwacji. Od 1887 zaczęto badać je fotograficznie; porównanie zdjęć wykonanych w tym samym czasie przez różnych obserwatorów pozwoliła przez triangulację wyliczyć wysokość i odległość w jakiej się pojawiają. Nie zauważono wyraźnego związku z dużymi erupcjami wulkanicznymi, więc ten związek musiano odrzucić. Zauważono natomiast, że lokalne obłoki o podobnym wyglądzie tworzą się do upadkach dużych meteorów.
Prawdopodobnie są złożone głównie z zamarzniętej wody osadzającej się na cząstkach pyłu kosmicznego i pyłu po spaleniu meteorów. Na taką możliwość wskazuje powstawanie podobnych obłoków podczas startów rakiet kosmicznych - fragmenty obłoków spalin po takim starcie, na odpowiednio dużej wysokości, rozwiane wiatrem tworzą świecące obłoki o cechach tych srebrzystych. W spalinach po starcie obecna jest woda i drobne cząstki stałe.
Obłoki srebrzyste widoczne z orbity

W normalnej sytuacji powietrze na tych wysokościach zawiera bardzo mało wody, ze względu na brak konwekcji w stratosferze atmosfera jest słabo wymieszana pionowo, ciśnienie rzędu 1 hPa (czyli właściwie "próżnia" osiągalna przy pomocy pompki wodnej). Prawdopodobnie woda tworząca obłoki jest w dużej mierze wytwarzana w wyniku reakcji docierającego tu metanu z ozonem wytwarzanym pod wpływem ultrafioletu. Przy tak niskiej prężności pary wodnej aby doszło do powstania kryształków lodu temperatura musi spaść poniżej -120 stopni co może tłumaczyć czemu zjawisko pojawia się głównie w okolicy przesilenia letniego - paradoksalnie latem nad lepiej doświetloną półkulą temperatura mezosfery spada, słońce bowiem świeci pod większym kątem, zatem promień przecina warstwę mezosfery na krótszym odcinku, mniej więc ciepła jest absorbowane. Mezosfera jest równocześnie generalnie najchłodniejsza nad biegunami, dlatego obłoki powstają tylko w strefach polarnych skąd są obserwowane w średnich szerokościach.

Interesująca i wciąż badana jest też chemia tych chmur. Balony meteorologiczne tam nie sięgają a satelity latają wyżej, dlatego warunki na tych wysokościach są słabo zbadane i opierają się głównie o metody spektroskopowe. Na pewno są zbudowane z cząstek lodu o rozmiarach kilku mikrometrów rozpraszających białe światło. Ich charakterystyczny niebieskawy kolor to efekt rozpraszania Tyndalla oraz bliskiej warstwy ozonowej. Podświetlające je światło najpierw przechodzi długą drogę przez górne warstwy atmosfery zawierające ozon a po rozproszeniu pokonuje równie długą drogą do obserwatora.
Inną ciekawą ich cechą jest to, że dość mocno odbijają fale radiowe. Mezosfera na tych wysokościach to część radiosfery,  więc warstwy umożliwiającej komunikację radiową na dużych dystansach. Obłoki srebrzyste odbijają fale radiowe dużo intensywniej. Jednym z ciekawszych wyjaśnień jest absorbowanie się na powierzchni ziaren atomów metali, bądź żelaza bądź sodu ze spalających się mikrometeorów. Atomy obojętnego sodu są obecne na tej wysokości w dość dużej ilości, zaś w tak ekstremalnie niskich temperaturach mogą osadzać się na powierzchni ziarna lodu nie reagując z wodą.

Jak wspomniałem wcześniej, odkryte jako osobne zjawisko w XIX wieku nocne obłoki świecące początkowo pojawiały się w pobliżu przesilenia letniego, lecz stopniowo zaczęto widywać je coraz częściej, z roku na rok, a czas ich pojawiania się poszerzył się. Częściowo może to wynikać z postępu wiedzy, dawniejsze pojawienia się mogły być po prostu brane za zorzę polarną, z zapisków angielskiego astronoma Thomasa Romney'a Robinsona, prowadzącego obserwacje z terenów Szkocji znamy dwie obserwacje mogące być tym zjawiskiem, pochodzące z lat 50 XIX wieku.
Po pracach Ceraskiego zaczęto tych obłoków wypatrywać i stąd więcej obserwacji. Jednak porównanie zapisków o czasie pojawienia się najwcześniejszych i najpóźniejszych obłoków wskazuje na poszerzanie zakresu obserwacji i zwiększenie częstości pojawienia. Z czegoś to musi wynikać.

Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że zwiększona częstość pojawiania obłoków w mezosferze to skutek globalnego ocieplenia i to na dwa sposoby - zatrzymywanie ciepła w troposferze przez gazy cieplarniane to mniejszy strumień ciepła od powierzchni ziemi, a zatem lepsze wychładzanie mezosfery. Drugi efekt to rosnące stężenie metanu który z pewnym opóźnieniem dociera aż tutaj i rozkłada się pod wpływem ozonu i ultrafioletu, wytwarzając wodę.

Jak obserwować?
Obłoki srebrzyste pojawiają się w zakresie kilku tygodni wokół przesilenia letniego, zwykle największe nasilenie osiągają dwa tygodnie po nim, na początku lipca. Pojawiają się wówczas gdy słońce jest od 6 do 16 stopni pod horyzontem, zatem w okolicach samego przesilenia mogą pojawiać się między 22 a 2 przez całą noc, najintensywniejsze są jednak wieczorem i przed świtem.
Można wypatrywać ich na północno-zachodnim niebie, nisko nad horyzontem od godziny po zachodzie do 23 lub będąc nocnym markiem, jak ja, od 1 do 3 w nocy bardziej na wschód. Z tego co zauważyłem, często jaśniejsze i wyraźniejsze pojawiają się w drugiej części nocy, co jest niestety powodem przez który mało ludzi je widziało.

Można je rozpoznać po niebieskawym kolorze odcinającym się na ciemnym tle. Są przezroczyste, widać przez nie gwiazdy. Najintensywniejszy jest zwykle pas wysoki do 15-20 stopni nad horyzont, bardziej białawy, przy większej intensywności u dołu podbarwiony na żółtawo a nawet pomarańczowo. Bliżej wschodu lub zachodu słońca sięgają wyżej, choć wówczas już na bardziej rozjaśnionym niebie. Zwykłe chmury, nawet cirrusy, są widoczne jako ciemne na ich tle, nie dosięga do nich bowiem światło. Bardzo jasne fragmenty mogą być widoczne także przy świecącym księżycu, choć w takie noce trzeba uważać aby nie pomylić ich z chmurami oświetlonymi księżycem.

Zwykle mają wygląd lekko sfalowanych płaszczyzn z przeplecionymi pojedynczymi pasmami. Istnieje klasyfikacja wzorów wymieniająca zamknięte pętle, ciemniejsze obszary, krzyżujące się pasy i inne rzadsze typy. Najlepiej znaleźć miejsce z odsłoniętym północnym horyzontem i bez świateł miejskich, choć jak pokażą zdjęcia całkiem nieźle da się je obserwować z miast. No i oczywiście trzeba mieć szczęście bo nie każdej nocy się pojawiają

Sam obserwuję je od około 2005 roku, początkowo rysowałem je w notatniku:
6 lipca 2006
Pamiętam, że jedne z najładniejszych pojawiły się w roku 2007, potem w 2009 kiedy to po raz pierwszy zrobiłem im zdjęcie:
13 lipca 2009


Następnych kilka lat było pod tym względem słabszych. Najlepsze pojawiły się w lipcu 2014. Najpierw wieczorem 3 lipca pojawiły się efektowne ale nie sięgające wysoko obłoki, które oglądałem z łąk poza osiedlem:
Gdy przed północą zanikły sądziłem, że to na dziś koniec. Jednak po pierwszej w nocy zauważyłem nisko bardzo intensywną ławicę:

Wzór stopniowo rozszerzał się i zwiększa się widoczny obszar:

Niebo było jeszcze całkiem ciemne, tymczasem jak widać obłok świecił jasno jak widoczny niżej blok oświetlony latarniami. Wyglądał jak przeklejony do nocy kawałek dziennego nieba. Na jego tle widać ciemniejszą smugę kondensacyjną (góra część jest podświetlona światłem bijącym od obłoku). W miarę upływu czasu widać było coraz większy podświetlony obszar, który ostatecznie rozciągał się do 60 stopni szerokości i miejscami tyleż wysokości, ujawniający bardzo ciekawy, skomplikowany wzór:
Około 2:30 obłoki były na tyle jasne, że rzucały słaby, rozproszony cień

Pod koniec, gdy niebo w tle zaczynało się już robić jasne, najwyższe fragmenty ujawniły ładną pofalowaną strukturę, niektóre pasma sięgały prawie do zenitu. Natomiast dolne rejony podbarwiły się na żółto:

To była piękna noc, napsztykałem wtedy prawie 50 zdjęć.

Ładne pojawiły się też 19 czerwca 2016, wybrałem się wtedy w plener aby uchwycić je w jakimś ładnym kadrze:

W tym roku dość długo czekałem aż się pojawią. Zwykle zaczynają być zauważalne na początku czerwca, czasem pod koniec maja, i są widoczne do końca lipca, raz widziałem je 1 sierpnia. Pierwsze tegoroczne obłoki srebrzyste pojawiły się 19 czerwca, czyli trzy dni przed przesileniem, były dosyć słabe, zauważyłem je przed świtem, w sumie przypadkowo.:
ładniejsze pojawiły się 20 czerwca:
Zdjęcie zostało zrobione z Mokotowa na północ, jak widać cała Warszawa z rozświetlonym Śródmieściem nie przeszkodziła ich oglądać.
Później widziałem je jeszcze 29 czerwca wieczorem:




Potem w obserwacjach przeszkadzały chmury ale podobno były dobrze widoczne przedwczoraj.

Tak więc gorąco zachęcam do obserwacji, na pewno jeszcze się trafią, a to na prawdę piękne zjawisko, rekompensujące nam rzadkie pojawianie się zórz polarnych.


-------
* https://en.wikipedia.org/wiki/Noctilucent_cloud

wtorek, 31 stycznia 2017

Cykle Milankovicia, czyli naturalne zmiany klimatu

Czy istnieją jakieś naturalne procesy, które wpływają na klimat Ziemi? I to tak bardzo, że decydują o tym, czy będzie na niej ciepło i przyjemnie, czy może zimno i lodowato? Owszem, znamy takie zjawiska i potrafimy przewidzieć ich skutki w przyszłości. Jednymi z nich są cykle Milankovicia, przewidziane teoretycznie w latach 40. przez serbskiego astronoma. Drobne wahania ziemskiej orbity i osi powodują zmianę nasłonecznienia półkul, co przy długim czasie oddziaływań może wpływać na klimat globalnie.


Precesja
Pierwszy efekt jest związany z precesją osi obrotu planety. Ziemia wiruje z dostateczną prędkością aby jej usytuowanie przestrzenne stabilizował efekt żyroskopowy. Jest jak bączek który po rozkręceniu nie przewraca się, bo tajemnicza siła utrzymuje go w pionie. Efekt ten jednakowoż nie jest wciąż dostatecznie silny aby całkiem oprzeć się zaburzeniom. Oddziaływania grawitacyjne słońca i księżyca, nie działające na oś zupełnie prostopadle z powodu jej lekkiego przekrzywienia, powodują że oś zatacza koło w długim okresie około 26 tysięcy lat.
Sam ten fakt nie miał by specjalnego znaczenia dla klimatu, gdyby orbita ziemi była zupełnie kolista. Jest jednak elipsą, toteż raz Ziemia jest bliżej słońca a raz dalej. Może się to wydać zaskakujące, ale Ziemia jest najbliżej słońca wtedy, gdy panuje u nas zima, dokładnie 3-4 stycznia, a najdalej w lipcu. Wynika to tylko stąd, że aktualnie oś ziemi jest skierowana w okolice Gwiazdy Polarnej. W takim ustawieniu zimą biegun północny jest skierowany nieco od słońca a latem nieco do, a to właśnie różnice nasłonecznienia mają dla danej półkuli najistotniejsze znaczenie jeśli chodzi o pogodę sezonową.
Do tego dochodzi cykl obrotu w przestrzeni punktów aphelium (najdalej) i peryhelium (najbliżej), powodujący, że trochę doganiają zmiany precesyjne. W efekcie co 21 tysięcy lat dana półkula doznaje zimy bądź w największym oddaleniu bądź w największym zbliżeniu

Za kilka  tysięcy lat precesja skieruje oś ziemi w inną stronę, wówczas w trakcie naszej, północnopólkulowej zimy ziemia będzie najdalej a w czasie lata najbliżej. I znów, samo to nie miało by wielkiego znaczenia dla klimatu, bo w końca raz bardziej przygrzeje jedną półkulę a raz drugą, gdyby nie fakt że najwięcej lądów jest położonych na półkuli północnej. Lądy mają to do siebie że część ich stanowią góry i wyżyny, tereny położone wyżej niż średni poziom morza a co za tym idzie nieco chłodniejsze. Niektóre tak bardzo, że lodowce utrzymują się tam cały rok. Lądy ponadto łatwiej się wychładzają niż morza. Morze pod wpływem mrozu częściowo zamarza, lecz cyrkulacja powoduje, że tuż pod lodem woda ma zwykle kilka stopni na plusie, co hamuje narastanie warstwy lodu a za sprawą pewnego przewodnictwa cieplnego lodu, także zbytnie ochładzanie się powietrza. Nic więc dziwnego, że na naszej półkuli zimą jądrami mrozu z których na okoliczne tereny spływa najchłodniejsze powietrze, nie jest ocean arktyczny, tylko wielki obszar lądowy Syberii, Kanady i czapa lodowcowa Grenlandii.

Gdy precesja spowoduje, że na półkuli z przewagą lądów największe oddalenie nałoży się na okres zimowy a zbliżenie na letni, te drobne zmiany natężenia promieniowania spowodują zaostrzenie klimatu. Zimy będą nieco zimniejsze a lata nieco cieplejsze. Wbrew pozorom nie nastąpi jednak całkowite "wyrównanie" na zasadzie tu trochę na plus, tam na minus więc wychodzi na zero. Zimą spada śnieg, który odbija promienie słońca i potem gdy przychodzi cieplejsza pora utrudnia nagrzewanie powietrza. Zimniejsze zimy to więcej śniegu i dłuższe jego topnienie. Więcej śniegu to także więcej pożywki dla lodowców górskich. Dla trwania lodowca mniejsze znaczenie ma to jak bardzo stopnieje latem, a większe ile urośnie zimą. Zmiany precesji wobec eliptycznej orbity powodują zatem, że na półkuli z przewagą lądów, co pewien czas lodowce łatwiej przybierają na wadze.

Zmiana elipsy
Ale eliptyczna orbita Ziemi wiąże się z drugim efektem - otóż stopień tego jak bardzo jest ona spłaszczona (ekscentryczność), nie jest stały. Oddziaływania planet powodują, że raz jest nieco bardziej wydłużona a raz nieco bardziej kolista. Jest to proces trochę nieregularny, ale można go opisać jako cykl długi na 100 tysięcy lat.Co to powoduje? 

Bardziej kołowa orbita to także średnio rzecz biorąc nieco większa odległość od słońca, co ma wpływ na nasłonecznienie całej planety. Ilość energii docierającej do Ziemi przez cały rok zmniejsza się wtedy w stosunku do stanu gdy orbita jest bardziej eliptyczna, o około 0,1%. Dodatkowo większa ekscentryczność orbity wzmacnia efekt klimatyczny związany z precesją osi. Okresy największej eliptyczności orbity bardzo dobrze nakładają się na okresy przerw między epokami lodowcowymi.

Zmiana pochylenia osi
Ale powróćmy do osi ziemi. Oprócz tego, że wykonuje ona w długim okresie obroty precesyjne, to dodatkowo nie jest stale przekrzywiona wobec orbity o taki sam kąt. Obecnie jest odchylona od kierunku prostopadłego o 23,5°, może jednak naprostować się do 21° lub bardziej przekrzywić do 24,5°.

Przekrzywienie osi ziemi przy jej stałym (w krótkim czasie) położeniu, powoduje dwa ważne efekty związane z naświetleniem - słońce nie pada dokładnie prostopadle na ląd tylko na równiku, lecz każdego dnia odchyla się od niego nieco na północ lub południe. W dniu przesilenia zimowego północnego, gdy oś jest najbardziej odchylona od słońca, świeci ono w zenicie 23,5° na południe od równika, a w dniu przesilenia letniego, 23,5° na północ. Dokładnie na równiku świeci w zenicie dwa razy do roku w równonoc. Linie maksymalnego odchylenia od równika to zwrotniki, a strefa między nimi, to strefa międzyzwrotnikowa. Jest ona najlepiej oświetlona a co za tym idzie najgorętsza.

Drugi natomiast efekt to istnienie stref polarnych. W dniu przesilenia zimowego oś ziemi jest odchylona w stronę przeciwną niż słońce, i to o kąt 23,5°. Obszar oddalony o tyleż od bieguna jest wówczas zacieniony całą dobę, panuje tam noc polarna, co stwarza idealne warunki dla wychładzania powietrza i powierzchni. W miarę upływu dni od przesilenia słońce zaczyna docierać coraz dalej aż w dniu równonocy pojawia się na samym biegunie. W związku z tym trwająca pół roku noc polarna występuje tylko na samym biegunie, wbrew częstemu mniemaniu, że tyle trwa noc za kołem podbiegunowym ogółem. Na polskiej stacji arktycznej Hornsund noc polarna trwa 3,5 miesiąca a nie 6.

Co takiego powoduje dla tych stref zmiana pochylenia osi? Gdy jest bardziej pochylona, strefa międzyzwrotnikowa się poszerza, toteż pasy dziennych górowań w zenicie oddalają się, a obszary po przeciwnej stronie niż aktualnie najlepiej doświetlane, widzą słońce pod nieco większym kątem. Efekt jest taki że tereny przyrównikowe nieco się ochładzają.
Z kolei przy biegunach większe obszary doznają zarówno nocy polarnej jak i dnia polarnego. Efektem ogólnym jest lekkie schłodzenie obszarów przyrównikowych i lekkie ocieplenie przybiegunowych, czyli większe wyrównanie temperatur globalnych.
Większe naprostowanie osi (zmniejszenie pochylenia) lekko ochładza tereny przybiegunowe a nagrzewa równikowe.

Nie miało by to znaczenia na planecie o równomiernym rozłożeniu lądów, ale w naszym przypadku najwięcej lądów znajduje się na północ od równika. A te, jak wspominałem, chętniej ulegają zlodzeniu niż morza.

Suma czyli jak rosną lodowce
Te cykliczne zjawiska różnie się na siebie nakładają, wywołując globalne lub lokalne zmiany ilości energii ze słońca. W najbardziej sprzyjającym układzie zmiany całkowitej energii sięgają do 10%.
Ochłodzeniom sprzyja sytuacja, gdy oś ziemi jest bardziej naprostowana (mniejszy kąt), gdy aphelium następuje gdy na półkuli z przewagą lądów jest zima i gdy orbita jest bardziej zaokrąglona, co ochładza ciepłą porę roku na całej planecie. Wówczas powierzchnia lodowców w górach i na wyżynach przyrasta i daje o sobie znać dodatnie sprzężenie zwrotne - więcej lodu to więcej odbitego słońca i mniejszy stopień nagrzania powietrza. Mniejsze nagrzanie powietrza to mniejsze topnienie i zwiększenie powierzchni lodowców. W przypadku grubych czap lodowcowych znaczenia nabiera też wzrost wysokości górnej części lodowca, którego szczyt dociera do chłodniejszych warstw atmosfery. 

Wszystkie te efekty powodują, że przy niewielkim wymuszeniu ochłodzenia związanym z cyklami nasłonecznienia, na lądach następują zmiany potęgujące efekt, i zwiększające ochładzanie. Duże ochłodzenie półkuli z przewagą lądów, na których lodowce narastają łatwiej niż na morzu, przekładają się na ochłodzenie klimatu globalnie.

Prześledzenie historii epok lodowcowych i okresów ciepłych przekonuje, że w dużym stopniu nakładanie się tych trzech cykli tłumaczy epizody ochłodzenia i ocieplenia, najlepszą korelację widać dla precesji i ekscentryczności orbity. Istnieją pewne rozbieżności, mogące wiązać się z procesami tektonicznymi czy położeniem Układu Słonecznego w galaktyce, ale w dużym stopniu tłumaczą dlaczego ocieplenia i ochłodzenia następują w pewnych określonych latach.

Jak będzie?
No właśnie. Te procesy zachodzą cały czas. 12 tysięcy lat temu zakończyła się dzięki nim epoka lodowcowa. Co zatem rysuje się w przyszłości? Coś takiego:

Niemal idealne nałożenie się peryhelium i zimy półkuli północnej, ulega rozstrojeniu. Już teraz są oddzielone o kilkanaście dni (przesilenie 22-23 grudnia, peryhelium 3-4 stycznia) a w miarę upływu czasu odchylenie będzie rosło.
Nachylenie osi ziemi wobec orbity zmniejsza się z szybkością 0,011* rocznie.
Kolistość orbity rośnie.

Wygląda zatem na to, że wszystkie efekty zmierzają ku ochłodzeniu. Obecny okres klimatyczny, holocen, rozpoczęty 12 tysięcy lat temu po zakończeniu epoki lodowcowej, osiągnął maksimum temperatur około 6 tysięcy lat temu. Od tego czasu średnie temperatury spadały. Lokalne minimum nastąpiło pod koniec średniowiecza i w renesansie, w okresie tzw. "małej epoki lodowcowej" gdy to swoje dołożyło słońce o wyjątkowo małej aktywności. Zgodnie z obliczeniami wymuszenia związane z cyklami Milankovicia powinny wywołać niezwykle powolny spadek temperatur globalnych. W ciągu ostatnich 100 lat byłby to spadek o 0,01K, właściwie trudny do zauważenia, w sumie można by było uznać klimat za stabilny. Dalsze ochładzanie następowałoby na tyle wolno, że ochłodzenie się klimatu Polski do obecnego w Szwecji zajęłoby kilkanaście wieków, a epoka lodowcowa pojawiłaby się dopiero za kilka tysięcy lat.

Zatem my i nasze prawnuki możemy spać spokojnie. Lądolód w Warszawie to rzecz która wprawdzie się zdarzy, ale wówczas gdy nie będzie już ani potomków którzy nas będą pamiętać, ani też pewnie i Polski.

Tymczasem...
Tymczasem wbrew przewidywaniom wynikłym z cykli zmian nasłonecznienia, w ciągu ostatnich 150 lat temperatura na ziemi wzrosła o 1 stopień. Jest to sytuacja bez precedensu, bo nie dość że następuje niezwykle szybko, to jeszcze wbrew wymuszeniom które w ciągu kilkuset ostatnich tysięcy lat regulowały klimat planety. Wygląda więc na to, że nie jest to zmiana naturalna. I jak na razie nie udowodniono aby odpowiadał za to czynnik w pełni naturalny, nie związany z destrukcyjnymi działaniami ludzkiej cywilizacji.