sobota, 22 lutego 2014

1904 - Szalony Hrabia

Zdarzenia z lutego 1904 roku chyba najbardziej przypominają historie amerykańskich strzelanin, gdzie szaleniec strzela do przypadkowych osób. Pod względem skali był to na pewno przypadek wyjątkowy, bowiem w ciągu jednej nocy obłąkany hrabia postrzelił w Warszawie kilkadziesiąt osób.

Hrabia Włodzimierz Dąmbski herbu Godziemba był potomkiem znanej i szanowanej rodziny szlacheckiej z Kujaw. Już wcześnie dał się poznać jako człowiek łatwo poddający się emocjom, wdający się w bójki i awantury, okresami zaś miewający napady niewytłumaczalnych zachowań. Wreszcie na początku XX wieku rodzina umieściła go czasowo w zakładzie dra Chomętowskiego, aby się uspokoił. Jak potem podawano zdiagnozowano u niego psychosis periodica co jak się zdaje wedle dzisiejszej klasyfikacji byłoby formą choroby dwubiegunowej. Była to w zasadzie choroba nieuleczalna, ponieważ jednak Dąmbski pojawił się w zakładzie z własnej woli i wyraźnie mu się polepszyło, na początku 1904 roku został wypuszczony. Jak się miało okazać, przedwcześnie.

Początek
14 lutego hrabia pojawił się w restauracji Stępkowskiego, żądając wydania mu różnych dań. Obsługa chętnie spełniała te żądania, widząc w jego ręku pistolet który machinalnie obracał w palcach. Zaprowadzony do bocznej salki zaczął się awanturować, że wszystkich zastrzeli jeśli obsługa nie wyda mu tego czego żądał. Przyniesiono mu czego chciał i zawezwano komisarza Sokołowa.
 Gdy zobaczył komisarza wchodzącego do sali  z towarzyszącymi policjantami, oznajmił im że właśnie został wybrany na cesarza austriackiego i mniema, że przybyli tu oddać mu honory. Komisarz łagodnie przekonał go, że powinien odpocząć i wrócić do domu, po czym odwiózł do mieszkania przy ulicy Złotej 4.
O złym stanie zdrowia lokatora dowiedział się stróż, toteż gdy policjanci odjechali, wszedł schodami na górę i zapukał pytając, czy hrabia potrzebuje czegoś. Zamiast odpowiedzi Dąmbski strzelił przez drzwi, raniąc stróża w szyję.

Miejsce
Ulica Złota miała wówczas taki sam przebieg jak dzisiejszy, nie przerwany jednak zbudowanym po wojnie pałacem Kultury i Nauki, a więc zaczynała się od skrzyżowania Jasnej i Zgody, biegła w stronę Marszałkowskiej aż do Twardej. Była jednak węższa niż obecnie i w całości zabudowana piętrowymi kamienicami. Dawna kamienica pod numerem 4 już nie istnieje, odnalazłem jednak zdjęcie z lat 30.:
Mieszkanie hrabiego znajdowało się na piętrze i miało balkon, zapewne chodziło o ten pierwszy. Z kamienicą sąsiadował budynek narożny Złota2/Zgoda 11, tu na zdjęciu z lat 70 przed wyburzeniem:
 Naprzeciwko stoi zachowany do dziś budynek Złota 1. Ten krótki odcinek ulicy przecinał Marszałkowską, na rogu z nią, po przekątnej z mieszkaniem hrabiego, stał jednopiętrowy hotel Metropol. Na podstawie fotoplanu Warszawy z 1935 roku [1] opracowałem taki ogólnikowy schemat tej okolicy:


Pierwsze strzały
Gdy wezwany policjant przybył od strony schodów, hrabia kilkakrotnie strzelił przez drzwi, nie dając wejść na klatkę. Wycofano się zatem aby poczekać na rozwój sytuacji. Tymczasem na zewnątrz mimo zapadłego zmroku zebrała się grupka gapiów. A było na co popatrzeć - hrabia ubrany w kamizelkę strzelecką wystawił na balkon portret cesarza, po czym ogłosił, że to jego ojciec, następnie próbował wygłosić przemowę do ludu, jednak zagłuszały go śmiechy widzów. Urażony zapowiedział, że on im pokaże po czym cofnął się do mieszkania. Po kilku minutach powrócił z dubeltówką i strzelił w stronę gapiów.
Następnie strzelił kilka razy w stronę Marszałkowskiej. Dokładnie celując strzelał w okna kamienic naprzeciwko, a kilka kolejnych strzałów posłał w stronę skrzyżowania ze Zgodą i Jasną. Gdy widzowie schowali się, załadował nowe naboje i strzelił jeszcze w stronę alei, skąd przychodzić zaczęli zaciekawieni przechodnie.
W znajdującym się na rogu hotelu Metropol trwał właśnie bankiet. Kilka śrucin wybiło szyby. Jeden z gości, niejaki Kobylski, wyjrzał przez okno i został trafiony w głowę. Wyglądający na ulicę redaktor Dziennika Porannego został raniony w rękę, spośród gapiów którzy stali pod kamienicą pierwsze wystrzały poraniły około dziesięciu osób. Ulica Złota opustoszała, lecz wokół wciąż żyło miasto.
Nieświadomi zdarzeń przechodnie wychodzili czasem ze Zgody lub Jasnej i przecinali skrzyżowanie, gdzie dosięgały ich kule. Ponieważ właśnie skończyło się przedstawienie w filharmonii, większa grupa widzów przechodziła tamtędy. Okoliczni mieszkańcy postanowili zagrodzić chodnik. Nadal zagrożone były osoby z przyległych kamienic.

Syn stróża spod numeru ósmego Franciszek Andrut wyszedł z bramy, najwyraźniej nie wiedząc co się dzieje. Pośrodku jezdni kula ugodziła go w pierś - zginął na miejscu. Wcześniej to samo dosięgło Pawła Cisiaka który wychylał się z bramy naprzeciwko. Dopiero teraz, po blisko czterdziestu wystrzałach i kilkunastu ranionych osobach, policja utworzyła kordon, odgradzający ten odcinek ulicy.

Druga połowa nocy
Sprawdzoną metodą poskramiania awanturników i furiatów było w tym czasie polewanie zimną wodą, policja zamontowała więc w bramie kamienicy wąż, z którego polewała balkon i okna mieszkania. Strumień wody zgasił wszystkie lampy. To jednak nie dawało rezultatu.
Problematyczne były też próby wdarcia się od schodów, hrabia bowiem przestrzelił w nich otwór wielkości talerza, przez który dobrze było widać na tle okna czy ktoś zbliża się tą drogą. Co pewien czas wychylał się i strzelał w okna, przy okazji udawało mu się zranić jakiegoś policjanta. Nie udała się też próba zarzucenia na niego pętli z balkonu powyżej. O godzinie trzeciej w nocy pod wpływem nowej manii systematycznie zgasił wystrzałami wszystkie latarnie jakie miał w zasięgu. W zapadłych ciemnościach jego unieszkodliwienie było jeszcze trudniejsze, nie było bowiem widać gdzie się znajduje. Dowódca pułkownik Popławski wpada więc na pomysł aby zwiesić z dachu pochodnię, która oświetli balkon i mieszkanie wewnątrz.
Komisarz X cyrkułu Marynowski czai się w bramie naprzeciw z dubeltówką, a komisarz Pleszko w zaciemnionym mieszkaniu naprzeciwko. Gdy pochodnia osiąga okna mieszkania, ze środka dobiega celny strzał który ją gasi. Pleszko strzela w stronę gdzie dostrzegł rozbłysk wystrzału, lecz nie trafia. Lepszą rękę miał jego przeciwnik, który widząc błysk postrzelił jego i towarzyszącego mu policjanta. Tymczasem niemal następował już ranek.

Poranek
Policjanci próbowali się chwytać różnych, nawet najdziwniejszych sposobów, byle zakończyć całą historię. Lekarze proponowali aby wywiercić dziury w ścianach i wstrzyknąć do środka formalinę, której opary udusiłyby Dąmbskiego. Inni szykowali się do zrzucenia na balkon granatu, który prawdzie uszkodziłby budynek i mógłby jeszcze kogoś zranić, ale na pewno zabiłby szaleńca. Innym pomysłem było zagranie na trąbce pobudki strażackiej, którą słysząc hrabia powinien wyjrzeć a może nawet stanąć na baczność. To jednak nie zadziałało.

Mijała już 6 nad ranem gdy wracający do domu z karnawałowej maskarady pirotechnik Władysław Kiełpiński zaoferował swoją pomoc. Z palta i czapki nałożonych na kij stworzył kukłę, którą wystawił za balkon na drugim piętrze, po czym strzelił w stronę mieszkania hrabiego. Gdy ten wychylił się aby strzelić w ciemną sylwetkę padł celny strzał, a śrut zranił szaleńca w twarz. Broń napastnika wypadła na ulicę, zaś raniony w rękę i głowę Dąmbski usunął się na podest balkonu.

Straty
Dopiero po aresztowaniu wyjaśniło się dlaczego tak trudno było go trafić - miał na sobie stalową koszulkę z małych płytek, pełniącą rolę kamizelki kuloodpornej. Wówczas też ewakuowano sąsiada hrabiego zranionego w rękę, który nie miał jak wyjść. W mieszkaniu na trzecim piętrze kamienicy na przeciwko znajdowały się dwie dziewczynki, których matka nie mogła dostać się do mieszkania i które dopiero teraz mogły wyjść. Jak się okazało przeleżały całą noc na podłodze kuchni.
 Mieszkanie zostało zdemolowane, na ścianach widoczne były ślady po kulach. Wszędzie walały się patrony od dubeltówki i łuski od nabojów pistoletowych, w szafce tkwił jednak jeszcze dość pokaźny zapas, który pozwoliłby mu przeciągnąć strzelaninę co najmniej do popołudnia. Woda, którą polewano balkon i okna, zalała parter. Wybite zostały wszystkie okna w sąsiednich kamienicach, gdzieniegdzie widniały ślady odłupanego tynku.
Ranionych zostało łącznie około 40-50 osób, z czego dziesięć ciężko, prawdopodobnie dwie zabite, choć prasa wspomina jeszcze o śmierci krawca Moraczewskiego. Hrabia był zwolennikiem strzelectwa i dobrym myśliwym, jego znajomi mówili potem prasie, że tylko silnemu wzburzeniu i ciemnościom należy przypisać to, że nie skończyło się na większej liczbie zabitych. Prasa zachodnia pisała o tym w czarniejszych barwach - napisano ze Dąmbski ostrzelał manifestację antywojenną zabijając kilkanaście osób. Faktycznie taka demonstracja odbyła się tego dnia ale w innej części miasta.

Szaleniec
Nie mam zbyt wiele informacji o jego dalszych losach. Na pewno został aresztowany, jednak z powodu wyraźnej choroby psychicznej skierowano go na leczenie. Opracowanie na temat genealogii potomków Sejmu Wielkiego podaje dwóch Włodzimierzów Dąmbskich żyjących w tym czasie - nie sądzę aby chodziło o Wł. Ludwika, który miał wówczas 17 lat, więc był to raczej 34-letni Włodzimierz Ludomir, kawaler o którym brak dalszych informacji[2].

[Post scriptum 2015 ]
Znalazłem jeszcze nieco źródeł na temat tego przypadku. Inne ówczesne gazety potwierdzają moje przypuszczenia. Sprawca miał w chwili zdarzenia 34 lata był to więc raczej wspomniany Włodzimierz Ludomir. Był kiedyś właścicielem folwarku Rościeszyn-Czernichów koło Sieradza
Sprzedaż i parcelacja majątku w roku 1899 skończyła się procesem sądowym o nieprawidływy podział gruntów przez geometrę, który Dąmbski wygrał. Zapewniło mu to pieniądze dzięki którym mógł spędzić kilka następnych lat na balowaniu w różnych modnych miejscach. Na trzy lata przed strzelaniną wygrał konkurs strzelecki w Monte Carlo, znany był jako miłośnik broni sportowej, miał jej kilka sztuk.
Po strzelaninie przesiedział kilka tygodni w areszcie śledczym, cierpiąc z powodu tkwiących w szczęce śrucin. Ostatecznie po uznaniu jego czynu za wywołanym atakiem choroby, przeniesiono go do szpitala w Tworkach.
--------
* Złota 4 przed 1939

* Goniec Poranny 14, 15, 16 lutego 1904
* Goniec Wieczorny 15 lutego 1904 +dodatek nadzwyczajny
* Gazeta Lwowska 17 lutego 1904
* Kurjer Warszawski 5 marca 1904

[1]  http://www.warszawa1939.pl/index_fotoplany.php
[2] http://www.sejm-wielki.pl/b/4.285.777

wtorek, 18 lutego 2014

1929 - Śmiertelna pomyłka

Piotrkowski korespondent "Republiki" telefonuje: Przed 10 laty w roku 1919 dokonano potwornej zbrodni w miejscowości Ostrów koło Kalisza. Wymordowana została cała rodzina Jakubowicza, składająca się z 8-miu osób. Cudem tylko wyratowany został 8-litni podówczas Mordka Jakubowicz, który ukrył się pod łóżkiem i być świadkiem tragedji.
Polskie władze bezpieczeństwa, które od zaledwie paru tygodni przejęły włade od okupantów, wyśledziły sprawcę zbrodni. Był nim niejaki Szmaj, mieszkaniec jednej z osad okolicznych, który bezpośrednio po zbrodni zbiegł w głąb Niemiec, gdzie ukrywał się dotąd. Przed pół rokiem Szmaj dał znać swojej żonie że zatęsknił za nią i ma zamiar ją odwiedzić. W między czasie żona mordercy, przypuszczając, że mąż już nigdy nie wróci do kraju z obawy przed karą, wyszła za innego. Otrzymawszy tn list udała się z nim zezzwłocznie do władz i dała znać policji. Władze polskie skontaktowały się z władzami niemieckimi, które aresztowały Szmaja i osadziły go w mieście Els w węzieniu. Na rozprawę powołano 18-letniego obecnie Mordkę Jakubowicza, któy przebywa w Piotrkowie w internacie.
Dla informacji dodajmy jeszcze że zbrodnia została dokonana przez pomyłkę. Szmaję wynajął mianowicie niejaki Kołduński i kazał mu zamordować właściciela realności Koszerka i szwagra Jakubowicza, z którym tenże Koszerka miał nieporozumienie na te majątkowym. Morderca przez pomyłkę wtargnął do mieszkania Jakubowicza, który mieszkał w tymże domu co Koszerek i wymordował całą rodzinę Jakubowicza..
.
[Republika 28 listopda 1929]
Jak to się ten los przedziwnie plącze...