poniedziałek, 26 grudnia 2011

Przedświąteczny atak bzdury

Jakość informacji w popularnych, internetowych serwisach informacyjnych, jest niekiedy porażająca. Lecz czy z braku lepszych tematów, czy zbiegu okoliczności, w ostatnim czasie zauważyłem jak jedna po drugiej pojawiają się bzdury, a jedna przebija drugą.
Nie było by to nic dziwnego, tylko że z takich stron wielu ludzi czerpie widzę, a jakoś tak mało komu chce się z nimi polemizować.

Jowisz się rozpuszcza...
Naukowcy z University of California dokonali zadziwiających obliczeń, z których wynika, że jądro tej planety się rozpuszcza. Może to doprowadzić to rozpadu Jowisza, a to będzie miało poważne konsekwencje również dla Ziemi - czytamy w prestiżowym czasopiśmie naukowym "Science".

Grupa naukowców z University of California wykonała kwantowe obliczenia prognozujące "zachowanie" tlenku magnezu (MgO), kluczowego związku występującego w jądrze Jowisza, w obecności mieszaniny ciekłego wodoru i helu z płaszcza planety. Według nich temperatura, która panuje we wnętrzu Jowisza wynosi około 16 tysięcy stopni Kelwina. W takich warunkach skała tworząca jądro planety ulega stopniowemu rozpuszczaniu. Najprawdopodobniej w przeszłości jadro Jowisza było większe niż obecnie, a proces jego rozpuszczania zachodzi od dłuższego czasu. Oznacza to, że planecie grozi zagłada. Nastąpi to dopiero za wiele milionów lat, jednak nie zmienia to faktu, że zdarzenie to będzie miało drastyczne skutki dla całego Układu Słonecznego.

Jowisz to największa planeta Układu Słonecznego. Cała planeta, poza stałym jądrem, składa się z mieszaniny gazów. Jej całkowita masa przekracza 300-krotnie masę Ziemi. Samo jądro Jowisza waży 10 razy tyle, co Ziemia. Powoduje to powstanie bardzo silnych oddziaływań grawitacyjnych. Na skutek silnego przyciągania, wokół Jowisza powstały pierścienie zbudowane głównie z asteroid, które planeta uwięziła w swoim polu grawitacyjnym.

Dodatkowo Jowisz zapewnia równowagę w całym Układzie Słonecznym. Bez tej planety najprawdopodobniej zmienią się orbity wszystkich pozostałych planet. Dodatkowo deszcz odłamków skalnych, pochodzących z pierścieni wokół Jowisza, mógłby zniszczyć pobliskie planety.
(...)
Na szczęście mamy jeszcze dużo czasu na zaobserwowanie nowych, niezwykłych zjawisk zachodzących na Jowiszu. Być może zanim jądro tej planety zupełnie się roztopi uda nam się opracować technologię, która ją uratuje lub znajdziemy sobie "drugą Ziemię", z dala od Układu Słonecznego, na której będziemy mogli się schronić.[1]
Zalew bzdury jest niesamowity. Jądro się rozpuści, Jowisz się rozpadnie a Ziemię trafią asteroidy, ale być może uda się nam naprawić tego gazowego olbrzyma...
Tymczasem oryginalna praca traktuje o czymś innym.

Uważa się, że Jowisz ma stałe, skaliste jądro, o masie 12-45 razy większej od Ziemi, zbudowane zapewne z glinokrzemianów, pokryte lodem wodnym, otoczone warstwą metalicznego wodoru, przechodzącego w ciecz helowo-wodorową, utrzymywana w tym stanie mimo wysokiej temperatury przez wysokie ciśnienie. Ciecz prawdopodobnie płynnie, przez fazę nadkrytyczą, a więc bez wyraźnej powierzchni, przechodzi w gaz, coraz chłodniejszy i coraz bardziej wzbogacony w substancje wysokowrzące.
W artykule zespołu Burkharda Militzera, przedstawiono wyniki obliczeń, w których badano, czy w opisanych warunkach minerały z jakich zapewne zbudowane jest jądro, mogą rozpuszczać się w ciekłym wodorze, który je otacza. Z drugiej jednak strony, jeśli warstwa ekstremalnie skompresowanego lodu jest szczelna, to do rozpuszczania nie będzie dochodziło. Nie da się sprawdzić tego doświadczalnie, dlatego trzeba było posłużyć się symulacjami komputerowymi.
Okazało się, że układ fazowy lód/ciekły wodór jest w tych warunkach niestabilny i wodór będzie rozpuszczał lód, mając kontakt bezpośrednio ze skalistym jądrem. Może zatem zachodzić erozja skalistego jądra. Teraz najważniejsze jest, aby zbadać jaką dokładnie średnicę ma wewnętrzne jądro. Jeśli okaże się, że jest duże, to ciśnienie na jego powierzchni jest mniejsze niż zakładano, i rozpuszczanie nie będzie zachodziło, jeśli jest małe, to znaczy, że proces jednak zachodzi. [2]

Tyle. Nic więcej artykuł nie zawiera. Jak łatwo się domyśleć, nawet jeśli jądro Jowisza rozpuści się, nie zmieni to jego całkowitej masy a co za tym idzie, nie zmieni jego olbrzymiej grawitacji, która utrzymuje go w jedności. Jowisz się nam zatem nie rozpadnie.
Najbardziej absurdalne jest w artykule z wp.pl domniemywanie, że człowiek może wymyśleć sposób powstrzymania procesów we wnętrzu tego 200 razy bardziej od Ziemi masywniejszego olbrzyma.

Przebudzenie czarnej dziury...

Astronomowie zaobserwowali gazową chmurę, która zmierza w sam środek supermasywnej czarnej dziury znajdującej się w centrum naszej galaktyki. Nikt nie potrafi do końca przewidzieć zachowania olbrzyma podczas spotkania z obłokiem. Może jednak zdarzyć się tak, że czarna dziura się przebudzi i zacznie wciągać pobliskie obiekty, w tym m.in. Ziemię.

(...)
W centrum naszej galaktyki również znajduje się supermasywna czarna dziura nazwana Sagittarius A* (symbol gwiazdki w nomenklaturze czarnych dziur wziął się stąd, że, zgodnie z obecną wiedzą, powstały one w wyniku zapadnięcia się gwiazdy właśnie). Olbrzym ma masę równą 4,3 milionom mas naszego Słońca i znajduje się 27 000 lat świetlnych od naszej planety. Jest to najbliższa nam supermasywna czarna dziura.

Jak dotąd z obserwacji astronomów wynika, że jest ona uśpiona. W porównaniu do innych czarnych dziur, nasz gigant wykazuje minimalną aktywność. Naukowcy nie znają przyczyny takiego dziwnego zachowania, ale wiedzą jedno: gdyby olbrzym mocniej oddziaływał z obiektami w naszej galaktyce, życie na Ziemi nigdy by nie powstało.

W 2011 roku astronomowie dokonali przerażającego odkrycia. Okazało się, że poruszająca się po naszej galaktyce chmura gazowa zmierza bezpośrednio w sam środek uśpionej czarnej dziury. Wcześniej takie obiekty jedynie przepływały w pobliżu olbrzyma, który „połykał” zaledwie minimalną ich część. Teraz „jedzenie” samo zmierza bezpośrednio do niego i być może zbudzi go ze snu.

Według naukowców czarne dziury powiększają się właśnie na skutek wciągnięcia chmur gazowych znajdujących się w ich pobliżu. Podczas takiego zjawiska następuje zwiększenie aktywności czarnej dziury, czyli obiekt zaczyna mocniej oddziaływać grawitacyjnie z materią. Oznacza to, że po pochłonięciu przez Sagittarius A* dostatecznie dużej ilości gazu może on zacząć „zjadać” obiekty znajdujące się w naszej galaktyce, czyli m.in. Ziemię.

Chmurę obserwowano już od 2003 roku. Jest ona trzykrotnie większa od Ziemi i początkowo poruszała się z prędkością około 1200 km/s. Przez lata przyspieszała i w tej chwili jej prędkość wynosi 2350 km/s. Obłok kieruje się bezpośrednio w sam środek Sagittariusa A*. Aktualnie gaz jest zimny, ma około 280 st. Celsjusza, ale gdy dotrze do czarnej dziury, jego temperatura gwałtownie wzrośnie.

Naukowcy twierdzą, że chmura osiągnie cel w ciągu dwóch lat. Ich zdaniem Ziemi nie grozi niebezpieczeństwo...[2]
Najoczywistsze co przychodzi do głowy, to: jak można straszyć konsekwencjami tego zdarzenia, gdy sami astronomowie mówią, że będzie ono niegroźne?! A no po to, aby zwiększyć klikalność na link do artykułu, a co za tym idzie, wpływy z reklam.

Zastanówmy się teraz nad tymi "przerażającymi konsekwencjami".
Sagittarius A* to intensywne, punktowe źródło promieniowania radiowego we wnętrzu naszej galaktyki, widocznego w obszarze gwiazdozbioru Strzelca. Same jądro jest zakryte chmurą pyłu międzygwiezdnego i w świetle widzialnym go nie dostrzeżemy. Wszystkie modele wskazują, że jedynym wyjaśnieniem właściwości obiektu, jest założenie, że mamy do czynienia z supermasywną czarną dziurą, o masie 2,3 miliona mas Słońca, pochłaniającą pewną ilość materii, która zbliżając się do niej rozgrzewa się, emitując promieniowanie w szerokim spektrum, w tym fale radiowe i promieniowanie X. Porcje pochłanianej materii są nieregularne i co jakiś czas obserwuje się mniejsze lub większe pojaśnienia.
Zaraz, zaraz... czarna dziura jest kilka milionów razy cięższa od Słońca, a obserwowane obłoki gazu o wielkości trzech średnic Ziemi. A zatem masa obłoku jest znikoma w porównaniu z masą obiektu. Co stanie się, gdy obok zostanie wessany przez dziurę? A no radioźródło pojaśnieje, pojawi się kilka rozbłysków a astronomowie będą mieli frajdę, że udało się im zaobserwować to "na żywo".
Ponieważ jak wspominałem, masa gazu jest w porównaniu z dziurą znikoma, znikomy będzie też wzrost oddziaływania grawitacyjnego. Dziura nie zacznie zatem wchłaniać na potęgę wszystkiego co jest wokół a już na pewno nie zassie nagle ziemi. Jest zresztą od niej oddalona o miliony milionów kilometrów. To co zrobili Zakrywcy jest więc sianiem dezinformacji pod pozorem serwisu popularnonaukowego.


---------
[1] http://odkrywcy.pl/kat,111402,title,Jadro-Jowisza-sie-topi,wid,14097067,wiadomosc.html
[2] http://sciencereview.berkeley.edu/read/fall-2011/core-issues/
[3] http://odkrywcy.pl/kat,111402,page,2,title,Ziemie-czeka-zaglada-poprzez-wessanie-przez-czarna-dziure,wid,14085263,wiadomosc.html

wtorek, 20 grudnia 2011

Z dawnej prasy: Gryzinos

Jak podawała Gazeta Warszawska:

Zabawne zdarzenie czytamy w wiadomościach z Chełmna, w Prussach Zachodnich, gdzie szcze-gólniejszy w całém mieście panuje od paru dni popłoch. Oto rozeszła się tam pogłoska, że wieczorem pokazuje się nagle, nie wiedziéć zkąd się biorąc, jakiś wysoki, chudy mężczyzna, a napadając kobiety ogryzuje im nosy. Rzeczywiście byłby to w téj mroźnej i dla téj właśnie części ciała tak nieprzyjaznej porze, osobliwszy jakiś apetyt.
Jednakże mieszkańcom Chełmna nie można było tego wybić z głowy, gdyż są tam niektórzy, co się klną w żywe oczy, że niebezpiecznego gryzinosa istotnie widzieli, ba! umieją nawet cytować z nazwiska nieszczęśliwe ofiary, które tego krwiożerstwa doznały, choć ściślejsze badania zawsze wieść tę jako fałsz okazują. Nie przeszkadza to przecież coraz dalszemu szerzeniu się popłochu, nie przeszkadza rozmaitym domysłom, które co do osoby gryzinosa już krążą lub nieustannie powstają. Jedni utrzymują, że to jakiś nieszczęśliwy zapamiętalec, który w napadzie wścieklizny ludzi w ten sposób kaleczy; inni uważają go za rozpasanego rozpustnika; najpowszechniejsze przecież mniemania, że to upiór. Tego tylko brakowało! a przecież ojczyzna upiorów nie jest i nie była nigdy w nadwiślańskich krainach; pomimo to oryginalne tam krążą definicye o owym upiorze.
Najciekawszą z nich jest ogólna w Chełmie upowszechniona; powtarzamy ją dla tych których zabobony gminne interessują. Podług zdania tamecznych mieszkańców, upiory są utworem szatana, w ten z pewnych ludzi dokonywany sposób. Zmarłemu przerzyna diabeł skórę na karku, wytrąca z niéj kości i ciało, a nadąwszy skórę, puszcza ją w świat na postrach i utrapienie poczciwych ludzi. Historya upiora w Chełmnie na kobiece polującego nosy, przypominająca głośny przed rokiem popłoch w Bawaryi, względem urzynauia warkoczy, jest nowym dowodem, jak łatwo baśnie brukowe szerzą się i wzrastają i jak obfite w zabobonności ludu znajdują karmę. Tam przecież nie sam gmin grzeszy łatwowiernością, gdyż i tacy co już chcą uchodzić za coś więcéj, wierzą jednak baśni i po swojemu ją tłómaczą.
Bezwątpienia jest to wymysł jakiegoś pustaka lub dowcipnisia. Jeden przecież skutek przerażenia i okazał się już w Chełmnie: oto nie widać tam teraz wieczorem żadnéj dziewczyny inaczéj, jak w towarzystwie przynajmniéj jednego obrońcy!
[Gazeta Warszawska, nr.335 1859]

Wygląda zatem na to, że absurdalne miejskie mity nie są wyłączną domeną dzisiejszych czasów.

niedziela, 18 grudnia 2011

Wir umywalkowy

Jak każdy dobrze wie, po wyciągnięciu korka z napełnionej wodą umywalki, zacznie ona wirować przeciwnie do kierunku obrotu wskazówek zegara, i oczywiście przyczyną tego zachowania jest siła Coriolisa. Tylko że to akurat nie prawda.
Albo część prawdy.

Siła Coriolisa
jest uznawana przez fizyków za siłę pozorną. Siły takie związane się nie z rzeczywistym oddziaływaniem jakichś energii, a jedynie są odstępstwem od przewidywanego skutku działania tych sił rzeczywistych, a to dlatego, że działają w układzie nie inercjalnym. Tak jest na przykład z bezwładnością. Gdy siedzimy w wagonie kolejowym, a pociąg zaczyna hamować, czujemy że jakaś siła pcha nas do przodu a lżejsze przedmioty toczą się w tamtym kierunku. W rzeczywistości nie działa tu jednak żadna siła a tylko jej pozór. Gdy bowiem pociąg zwalnia, przestaje być dla nas układem inercjalnym, a tym co pcha nas do przodu jest nadany nam uprzednio pęd, za sprawą którego nasze ciało stara się zachować ruch jednostajny.
Podobne siły powstają gdy mamy do czynienia z układem obracającym się. Chęć zachowania przez ciała ruchu prostoliniowego, przybiera postać pozornej siły odciągającej je od osi obrotu - siły odśrodkowej.


Siła Coriolisa pojawia się gdy ciała poruszają się po wirującej powierzchni. Gdybyśmy stanęli na na przykład obrotowej scenie teatru i mieli za zadanie iść od jej środka po linii prostej do osoby stojącej na zwykłej scenie, to siłą rzeczy pozostawimy na jej obracającym się kręgu zakrzywiony ślad, co chwil bowiem musimy schodzić trochę w bok aby nadal być na wyznaczonej linii. Gdybyśmy znajdowali się na kilku kilometrowej obracającej się krze lodowej i dla zabawy puścilibyśmy z jej środka kulę aby się toczyła do brzegu, to jej tor również ulegnie zakrzywieniu, będzie bowiem toczyła się po linii, a kra będzie obracała się pod nią.
Gdyby jednak kra była tak wielka, że nie mieli byśmy porównania, czy obraca się ona czy też nie, to widząc takie zakrzywienie moglibyśmy uznać, że jakaś siła odchyliła tor kuli w jedną stronę. Ziemia jest taką krą, i choć obraca się na tyle jeszcze wolno, że nie czujemy siły odśrodkowej, to jest to obrót wystarczająco szybki, aby tor wystrzelonego pocisku został o pewną wartość odchylony, aby powietrze zasysane do środka niżu zaczęło po odchyleniu napędzać jego wirowanie i aby w podobny sposób odginały się prądy morskie prowokując cyrkulację.
Rzecz ładnie prezentuje ten film, na którym kulkę puszczano po wklęsłej, obracającej się tacy, do której przymocowano kamerę.


Innym efektem działania tych pozornych sił, jest Wahadło Foucaulta - przyrząd pozwalający zademonstrować ruch obrotowy ziemi. Główne założenie jest proste - płaszczyzna wahań wahadła swobodnego, pozostaje stała w przestrzeni. Gdy zawiesimy takie wahadło na biegunie ziemia będzie się obracała, ale wahadło nadal będzie wahało się w takim kierunku w jakim zostało puszczone. Dla obserwatora będzie to wyglądało tak, że linia łącząca punkty największych wychyleń powoli okręca się wokół środka, aby powrócić do pierwotnego położenia po 24 godzinach. Dla niższych szerokości geograficznych, ten czas całkowitego obrotu jest coraz dłuższy, bo i wahadło drga wtedy pod kątem do osi obrotu ziemi, a gdy znajdzie się na równiku, skręcanie płaszczyzny drgań ustaje zupełnie. Można to zobaczyć na żywo w centrum nauki "Kopernik" w Warszawie, ja zaś widziałem to na wieży zamkowej we Fromborku, podczas zlotu miłośników astronomii OZMA 2008. A tutaj film pokazujący 12 godzinne wahania takiego wahadła w Japonii, w 1000 krotnym przyspieszeniu. To wahadło ma magnetyczny mechanizm, napędzający je bez wpływu na kierunek drgań.

No i co to wszystko na ma wody w umywalce? Gdy wyciągamy korek, woda zaczyna być zaciągana do środka, pokonując pewną drogę. Ponieważ jednak dzieje się to na ziemi, na poruszającą się wodę powinna działać siła Coriolisa, zaś sumą odchyleń wszystkich strumieni powinno być powstanie wiru napędzającego się wraz z zacieśnianiem. Sęk w tym, że im mniejsza jest odległość po której porusza się strumień wodny, tym mniejsze wychylenie wynika z działania tej siły. W umywalkach jest ono tak małe, że ginie wobec takich zaburzeń, jak turbulencje przepływu, pozostałości wirowania po nalewaniu czy zaburzenia związane z wyciąganiem korka. Dziś z ciekawości parę razy sprawdzałem to w zlewie, i czasem woda kręciła się w lewo a czasem w prawo. Wydaje się, że duże znaczenie ma tu praworęczność i geometria umywalek. Czy jednak taki efekt nigdy nie może powstać? Może, ale w specyficznych warunkach.

w 1908 roku niejaki Otto Tumlirz przedstawił pracę naukową, w której opisał swoje doświadczenia z ruchem wody. Napełniał wodą zbiornik o średnicy 1,8 metra przy pomocy 1100 litrów wody i pozostawiał na dobę aby wszelkie ruchy związane z napełnianiem zamarły, w pomieszczeniu o stałej temperaturze aby wykluczyć wpływ konwekcji, i wyciągał od spodu korek zakrywający otwór dokładnie pośrodku zbiornika. W ten sposób mógł wykluczyć powstawanie zaburzeń ruchu. Po około kwadransie dawało się zauważyć, że woda w centrum zbiornika zaczęła wirować, co poznawał po ruchu rzuconych na powierzchnię kawałków korka. Po wielu takich spuszczeniach i uśrednieniu wyników uznał, że rzeczywiście efekt Coriolisa ma tutaj znaczenie.
Jak łatwo policzyć, po wyciągnięciu korka ruchowi do środka podlegała warstwa wody o grubości 4 cm i na odległości maksymalnie 90 cm.
Wyniki doświadczenia były zapewne opisywane przez ówczesną prasę i jak łatwo się domyślić, dziennikarze nie zaprzątali sobie głowy warunkami technicznymi, tylko ogłosili, że wyciągając korek z wanny możesz dowieść ruchu ziemi. Sami jednak przyznacie, że umywalka czy wanna z korkiem, to sytuacja całkiem inna od tej w doświadczeniu. I woda może zawirować tak "jak powinna" ale może i na odwrót. Zlew to nie ocean.

Ale zaraz zaraz - zapyta ktoś - przecież raz w jednym programie pokazywali, że jak się stanie na równiku i spuszcza wodę w umywalce, to na jednej półkuli wiruje w jedną a na drugiej w drugą stronę! A owszem, widziałem to raz u Cejrowskiego. W miejscach gdzie równik jest oznaczony, można to sobie zobaczyć za parę dolarów. Sęk w tym, że trzeba wiedzieć dokładnie gdzie jest równik, aby móc kilkoma krokami przejść z jednak półkuli na drugą. W większości przypadków oznaczenia stałe są raczej orientacyjne. Nawet GPS daje trochę rozbieżne wyniki, związane choćby z niezupełną kulistością Ziemi, i wyznaczana linia równika może raz znajdować się dokładnie tutaj, a raz kilkanaście metrów dalej.
Znacznie dokładniej można wyznaczyć przebieg południków, te bowiem liczy się od umownego punktu - południka 0 w Greenwich Dokładnie zaś, za linię południka uznaje się ten, który przebiega przez oś główną największego teleskopu w królewskim obserwatorium astronomicznym w Greewich (dziś dzielnica Londynu).
Więc to z pokazaniem wiru na równiku, to pic na wodę, tajemnica polega jak podejrzewam, na odpowiednim nalewaniu wody, aby wytworzyć pewien wstępny wir.
---------
źródła:
* http://en.wikipedia.org/wiki/Coriolis_effect
* http://www.jakubw.pl/faq/fizyka/node41.html
*

niedziela, 11 grudnia 2011

W tym roku wojny nie będzie!

Inżynier Stefan Ossowiecki pełnił w latach międzywojennych mniej więcej taką samą rolę, co współcześnie Jackowski. Znany i uznany za jasnowidza, telepatę, psychokinetyka i Bóg wie kogo jeszcze. Rodziny zaginionych zgłaszały się do niego z prośbą o wizję. Znani przybywali doń na seanse, a prasa co i rusz zapytywała: co się wydarzy? Czy umrze ktoś znany? Czy będzie wojna?
A jasnowidz szczegółowo objaśniał co też widzi.

Przeglądając dawną prasę natknąłem się w związku z tym na intrygujący wątek, związany z przepowiednią, stanowiącą najbardziej może jaskrawą jego pomyłkę, oto bowiem w lipcu 1939 stwierdzał:
Wojny nie będzie! - twierdzi Ossowiecki

Dzisiejszy "Ekspress Por." zamieszcza wywiad ze znanym jasnowidzem inż. Ossowieckim, który z całą stanowczością twierdzi, że w tym roku wojny nie będzie. O Włoszech mówi Ossowiecki, że nigdy nie pójdą przeciwko Polsce. Polskę wiązą z Włochami silniejsze więzy, niż Włochów z Niemcami. Gdańsk pozostanie wolnym miastem.
Inż. Ossowiecki twierdzi, że prawdziwa burza nadciąga do Europy z zupełnie innej strony - ze strony Azji.
"Wojna na dalekim wschodzie, to groźne ostrzeżenie dla Europy - mówi inż. Ossowiecki. - Japończycy pójdą dalej. Będą postępowali ku zachodowi. Pociągną Chińczyków. Żółta rasa coraz bardziej zagraża rasie białej. Nasze tu w Europie waśnie idą z pewnością żółtej rasie na rękę. Żebyśmy później nie żałowali...
- A Rosja?
- Rosja nie da rady. Zostanie zepchnięta, pochodu żółtej rasy nie zatrzyma.
- A Rosja w stosunku do nas?
- Nie pójdzie na razie z nami, ale nie pójdzie też w żadnym wypadku przeciw nam..."
W końcu inż. Ossowiecki oświadcza, że jedzie wypocząć nad piękne polskie morze - do Orłowa. [Kurier Bydgoski , Piątek, 7 lipca 1939 r.] KPBC
Bardziej niestety pomylić się nie mógł, a powtórzył swoje słowa jeszcze drugi raz, przybywszy na targi nauki i techniki:
Zwiedziwszy Targi dochodzi się do wniosku, że naród, który potrafi takie rzeczy wyrabiać, nie będzie pozostawał w cieniu i według mnie stoi przed nim w przyszłości zajęcie jednego z pierwszych miejsc w Europie. Będzie zajmował poczesne miejsce wśród tych mocarstw, z którymi świat będzie się liczył. Taki naród jak nasz, nie może zginąć i dla nas wojna nie jest straszną. W tym roku jej nie będzie - mówi opowiadający i patrzy ponad naszymi głowami w dal... [Dziennik Poranny 11.05.1939] WBC
Żółta rasa i silne związki z Włochami stanowiły najwyraźniej jego koniki, skoro w przepowiedni na rok 1938 twierdził, że co prawda w Europie wojny nie będzie, ale Japonia sprzymierzy się z Chinami i żółta rasa uderzy na Rosję, która nie będzie w stanie powstrzymać ataku, dlatego Polska powinna zacieśnić kontakty z Włochami. Te w prawdzie należały do państw osi, ale podobieństwa kulturowe miały sprawić, że będą Włochy naszym sojusznikiem. [Kurjer Bydgoski, środa, 29 grudnia 1937] KPBC

W tym kontekście zagadkowe jest powtarzające się współcześnie twierdzenie, że jasnowidz przepowiedział nie tylko wybuch ale nawet datę wojny. Wydaje się że wszelkie takie informacje pochodzą z późniejszych relacji czy pism własnych, w których opisywał jak to przewidział wojnę ale nie chciał nikogo straszyć i nikomu nie powiedział.

wtorek, 29 listopada 2011

Drobne rośliny kwiatowe (3.) - Psianka

Kwiaty psianki słodkogorzkiej nie należą może do specjalnie niepozornych, mają nawet dosyć jaskrawy odcień fioletu, zwykle jednak z całą rośliną kryją się w krzewach i wśród wysokich traw i zapewne mało kto zwrócił na nie wcześniej uwagę.
Psianka słodkogórz (słodko-gorzka) to stosunkowo pospolita roślina jednoroczna lub wieloletnia, o drewniejącej, długiej łodydze, mogącej wspinać się na inne rośliny (gałązka z owocami na następnym zdjęciu zwisała z żywopłotu na wysokości oczu, więc pęd wspiął się prawie na dwa metry). Chętnie porasta wilgotne zadrzewienia i zarośla. Po raz pierwszy rozpoznałem ją, gdy wychylała się spomiędzy trzcin nad rzeką.
Jest bliską krewniaczką pomidora jadalnego. Jest nawet taka odmiana małych deserowych pomidorków, której pokrój i liście wyglądają bardzo podobnie, jedynie kwiaty są u pomidora białe. Również psianka wytwarza owoce:Czerwone, wodniste jagody, pojawiają się na pod koniec lata i jak cała roślina są silnie trujące.

Po spożyciu owoców lub liści, początkowo czuje się słodycz, przechodzącą w cierpką gorycz - stąd nazwa. Objawy zatrucia początkowo sprowadzają się do wymiotów i biegunek, by dla dużych dawek przejść do zaburzenia rytmu serca, utraty przytomności i porażenia oddechu, mogącego prowadzić do zgonu. Najbardziej narażone są oczywiście dzieci, mogące zjadać soczyste owocki.

Główną trucizną, charakterystyczną dla całej rodziny, jest solanina, najbardziej znana jako trucizna skiełkowanych ziemniaków. Chemicznie rzecz biorąc jest to glikoalkaloid - a więc alkaloid związany wiązaniem glikozydowym z pewną resztą cukrową. Jest to połączenie charakterystyczne dla toksyn tego rodzaju roślin. W kwiatach występuje jeszcze solasodyna, zaś w korzeniach beta-solamaryna.
W jednym z badań wykazano, ze związki te chamują wzrost niebezpiecznych bakterii jak E.coli, Enterobacter, Staphylococcus (gronkowiec) [1], nie sądzę jednak, aby przydały się w lecznictwie. Specyficzną toksyną tego gatunku jest glikozyd soladulcyna, która zapewne odpowiada za działanie łagodzące objawy reumatyczne [2] dla którego używano roślinę w medycynie ludowej, jednak z uwagi na ryzyko zatrucia przestała być w tym celu używana.



-------
[1] Biological activity of alkaloids from Solanum dulcamara L.,
Nat Prod Res. 2009; 23 (8) :719-23
[2] http://www.henriettesherbal.com/eclectic/bpc1911/solanum-dulc.html

poniedziałek, 14 listopada 2011

11 11 11

Przedwczoraj minęła dość szczególna chwila. Dnia 11 listopada roku 2011 nastąpiła godzina 11 h 11min i 11 sek. W tym stuleciu podobny układ na datowniku już się nie powtórzy. Oczywiście dobrze wiedziałem o tym i postanowiłem uchwycić tą chwilę - wyciągnąłem na pulpit okienko z datą i godziną i w momencie kulminacyjnym zrobiłem zdjęcie ekranu:


W sumie mogłem tam jeszcze obok wsadzić swoje współczesne zdjęcie, ale nie pomyślałem. Wiele osób zapewne przegapiło ten moment. Inni mogli właśnie maszerować ulicą w pochodach. ale byli i tacy, którzy oczekiwali czegoś niezwykłego.

Tereny wokół Wielkiej Piramidy w Egipcie zostały tymczasowo zamknięte dla zwiedzających. Oficjalnie powodem są drobne prace konserwatorskie, jednak prawdopodobnie zarządzający terenem obawiali się, że pojawią się tram rzesze ludzi wierzących plotce, że tego dnia wokół piramidy będą się działy niezwykłe rzeczy. Na przykład spłynie na nas kosmiczna energia, albo energia piramidy się uaktywni (pod warunkiem masowego przeprowadzenia pod nią jakiś rytuałów).
Wedle innych, tego dnia, z bardzo rozmaitych przyczyn, miały nastąpić światowe kataklizmy, jedna z przepowiedni ostrzegała przed atakiem terrorystycznym na Tamę Hoovera co groziłoby zalaniem Las Vegas - tym który widzą w nim miasto grzechu, wizja taka najwyraźniej bardzo odpowiadała.

Cały ten szał jest spowodowany numerycznym sposobem zapisywania dat, stosowanym w wielu zegarach i datownikach, w którym pomija się cyfry oznaczające stulecia pozostawiając tylko dwie ostatnie i z 11. 11. 2011 robi się 11:11:11 - przyznacie chyba, że w pełnej wersji wygląda to mniej efektownie. Właściwie nie daje się znaleźć numerologicznego, astrologicznego czy kosmicznego wyjaśnienia, dlaczego ten dzień miałby być niezwykły. Zresztą jakie znaczenie dla Kosmosu mają mieć cyferki zapisu daty jednego z ludzkich kalendarzy? Kalendarz jest strukturą sztuczną, wymyśloną aby odmierzać czas. Jego istnienie w takiej a takiej postaci zależy tylko od tego jak ludzie się ze sobą umówią. Reformę gregoriańską jakoś planety przetrwały.

Za jakiś czas opowiem o innych ciekawych datach.



------
* http://news.discovery.com/human/the-111111-effect.html

piątek, 4 listopada 2011

"Ostrokręg wodnisty"



Kontynuując temat trąbologii podaję informację o ciekawym przypadku aż sprzed 180 lat:

P. Zenowicz opisuie ziawisko które widział w mieyscu mieszkania swoiego, Mińskiey gubernii, Dzińskim powiecie, w folwarku Psui,
O mil sześć od miasta powiatowego Dzisnej tyleż mil od miasteczka Głębokiego, przy samey granicy gubernii witebskiey, pomiędzy jeziorami Szszo i Dołhe zwanemi. Dnia 3 czerwca, po długich upałach, nastąpił silny deszcz niekiedy nieznośnym przeplatany skwarem; około godziny 4-tey z południa rozpogodziło się zupełnie, wiatr iednak południowo-wschodni dął dosyć silnie. O 5-tey zupełnie się uciszyło, a wpół godziny ukazała, się na wschodzie mała i ciemna chmurka, szybkim pędem w kierunku wspomnionego wiatru posuwająca się nad iezioro Szo, blisko dwóch mil kwadratowych powierzchni maiące, a o 3oo sążni od dworu odległe. Zaledwo chmura weszła po nad iezioro, nagle wzrastać zaczęła i deszcz rzęsisty z małym gradem padać zaczął; obłok iuz był na 3-ey części ieziora , gdy postrzegłem ostrokręg wodnisty, podnoszący się z ieziora, podstawą trzymaiący się chmury, wierzchołkiem , jakoby trochę ściętym, dotykaiący się powierzchni wody. Jezioro nagle się wzburzyło nadzwyczaynie, i woda z wielką szybkością postępowała w górę, iakoby pompą prowadzona, a o kilka dopiero sążni od powierzchni wody, nabierała ruchu wirowego, zawsze w górę podeymuiąc się. Tym sposobem przez pół godziny zwolna nad ieziorem przechodziła, a poźniey pociągnęła ponad błotną łąką wzdłuż krynicznego rowu napotkawszy na swey drodze stosy drzewa do niewidzialney wysokości z sobą unosiła, zawsze nadaiąc im ruch wirowy; i o kilkadziesiąt sążni na przód rzuciła; gdy zaś weszła na mieysca wyższe i suche, wtenczas ziawił się deszcz nadzwyczay ulewny; a trąba czyli kolumna wodna zdawała się wahać i w górę podnosić, lecz to tylko trwało póty nim me weszła na koniec ieziora Dołhem zwanego; a wtenczas pociągnięta naysilnieyszą attrakcyą, kolumna wodna znowu się chwyciła, że tak wyrażę powierzchni wody. Daley przeszedłszy znowu na ląd, napotkała na swem przeyściu człowieka, ze wsi sąsiedzkiey prowadzącego konia z roboty: obu porwała w swe wiry, konia rzuciła do bliskiego rowu; człowiek zaś znalazł się także odniesionym daleko; powiada że w przestrachu utracił przytomność i nie pamięta, co się z nim stało; czuł iednak silne potłuczenie ciała, i krew mu szła przez nos i usta. Daley trąba szła co raz nam znikaiąc z widoku dla odległości mieysca; postępuiąc zawsze w kierunku iezior, blisko od siebie położonych; chmury się późniey rozszerzyły i deszcz nadzwyczayuy padał ze dwie godziny po zniknieniu fenomenu. Widok ten tem był dziwnieyszy, że cały ten fenomen odbył się przy nadzwyczaynem uciszeniu się atmosfery, chmura mała, do którey się trąba przykleiła, nie zakrywała całego widnokręgu; kolumna zatem wody, zupełnie była widzialną i wydawała się nakształt szklanney leyki, wodą napełnioney, w którey przelewanie się wirowe, postępowanie w górę i opadanie wody, naylepiey widzieć można było. Pas, przez który trąba przechodziła, przy ziemi mógł nie więcey sążni 5o zaymować, i na niem było zboże wygniecione i drzewa połamane, z resztą fenomen żadney szkody nie uczynił w sąsiedztwie; ulewa iednak tak była wielką, że młyny i groble niektóre sąsiedzkie poznosiło, zasiewy pozmywało , kilkadziesiąt ludzi prostych będących na robociźnie we dworze i temu zdarzeniu przytomnych, lękali się w podziwieniu, aby wszystka woda ze wzburzonego ieziora Szszo nie uszła w górę; szum zaś tak był wielki przy przeyściu fenomenu, że prawie głuszył, będąc bardzo podobnym do szumu, iaki się daie słyszeć przy wodospadach rzek wielkich i porohach. Osądziwszy ten fenomen dosyć rzadkim na stałym lądzie i kommunikuiąc powszechności, o rzetelnym bycie fenomenu zaręczam.
Jan Zenowicz Art. gwar. Por. Fil. Kand.
W SOBOTĘ d. 9 PAŹDZIERNIKA i83o. Powszechny dziennik krajowy
Jest to zatem niezwykle dokładny opis trąby wodnej, powstałej nad pojezierzem. Miałem pewien problem w zlokalizowaniu tego miejsca na współczesnych mapach, wreszcie odnajdując wymienione punkty topografii w okolicach Ziąbek w powiecie Witebskim, na terenie obecnej Białorusi. Niestety współczesne mapy Białorusi są zaskakująco niedokładne. Na Google Maps widać tylko większe miejscowości, drogi i rzeki, zaś Jeziora Szo nie mogłem odnaleźć. Dopiero Mapster pomógł mi w tym.
Bardzo szczegółowa mapa okolic Głębokiego z lat międzywojnia[2] podaje biegi drobnych cieków wodnych, jezior, rozkład i nazwy miejscowości, dworów i folwarków, dzięki czemu można wnioskować o przebiegu wydarzeń. Przede wszystkim aby pojawić się nad Szo a potem przejść krótko nad Dołhem, trąba musiała iść z południowego wschodu na północny zachód z przewagą kierunku północnego. Znajduję tam też "rów kryniczny" czyli małą rzeczkę otoczoną zabagnionymi łąkami. Autor nie mógł podać bliższych informacji na temat przebiegu trąby za Dołhem, wspominał jednak, że przesuwała się nad kolejnymi jeziorami i niszczyła lasy.
Założyłem więc, że pojawiła się nad jeziorem, przeszła w pobliżu małego strumyka wpadającego do Szo od północnego wschodu, przeszła przez południową część jeziora Dołhe mijając wieś Draczyno, która mogła już wówczas istnieć, i do której zmierzał uniesiony wieśniak, następnie szła pewien czas po zalesionych wzgórzach wzdłuż brzegu aby znów znaleźć się nad Dołhem, co przy podawanej szerokości 50 sążni (1 sążeń - ok. 1,75 m więc 50 sążni to 80-90 metrów) dawałoby następującą ścieżkę przejścia:

Dalej mogła pojawiać się i w innych miejscach, ale mapa i się kończy a obserwator nie wiedział. Gdyby przechodziła bardziej w kierunku zachodnim przeszłaby przez większą wieś Obrąb, która mogła już wówczas istnieć, i zahaczyła by zapewne o jezioro Psuja - zaś autor relacji o tym by zapewne wspominał, jako że to dosyć jeszcze blisko. Gdyby przeszła bardziej na północ uderzyłaby w Kamionkę. Ponieważ o zniszczeniach w tych miejscowościach nie ma wzmianki, można uznać taki przybliżony przebieg za usprawiedliwiony.

Zależnie od przyjętych założeń początku i końca kontaktu z ziemią, ścieżka przejścia miałaby długość przynajmniej 4-6 km, porównując z liniami siatki rozstawionymi tu co 2 km, choć mogła być dłuższa bo wedle autora trąba znikła mu z oczu w powodu odległości a nie zaniku. Opis wyglądu i zachowania pasuje do tornada nie związanego z wirującą superkomórką burzową - zresztą o burzy i grzmotach nie ma tu wzmianki - typu landspout. Trąba tego typu nie jest zwykle zbytnio silna, i rzeczywiście, prócz unoszenia drewna, połamania drzew i uniesienia człowieka, nie mamy tu nic więcej nad powiedzmy średnie F2.

Przypadek ten należy do najlepiej opisanych z XIX wieku do jakich się dogrzebałem. Ciekaw jestem swoją drogą, czy białoruscy meteorolodzy o nim wiedzą - bo jest to zapewne jeden ze starszych przypadków na tych terenach.

-------
[1] Powszechny Dziennik Krajowy, 9 października 1830 EBUW
[2] http://igrek.amzp.pl/3907

niedziela, 30 października 2011

1819 - trąba powietrzna w Mazewie

Wśród tych kilkudziesięciu przypadków, które udało mi się odnaleźć i w mniejszym lub większym stopniu udokumentować, trąba w Mazewie zajmuje szczególne miejsce. Jest to bowiem najstarszy nie budzący wątpliwości przypadek wystąpienia trąby powietrznej na ziemiach polskich, a zarazem najstarszy tak dokładnie opisany.

W tamtych czasach relacje prasowe nie były jeszcze tak dokładne, zaś meteorologia była w powijakach. Były jednak już wówczas jednostki na tyle uważne i ciekawe świata, aby wobec niezwykłego zdarzenia zatrzymać się, poobserwować, popytać. I tak oto kilkoro mieszkańców parafii Mazew zebrało się i wysłało swój "Rapport" do Królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, dzięki czemu możemy współcześnie odtworzyć zdarzenia z bardzo odległej przeszłości.
Nie miał bym możliwości natknąć się na te informacje, gdyby nie internet a szczególnie biblioteki cyfrowe ze zdigitalizowanymi dokumentami. I oto w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej natknąłem się na gazetę "Orzeł Biały" z 1820 roku, w niej zaś na interesujący dokument, który dobrze jest tu zacytować:
Nazywamy trąbą napowietrzną obłok postaci wywróconego ostro-kręgu wierzchołkiem swoim aż do ziemi sięgający, a postawą stykający się z chmurami które w górnych warstwach atmosfery unoszą się, i w których zdaje się jak gdyby ta trąba była zawieszona ponieważ, chmury i obłoki w lotnej od ziemi znajdują się odległości, stąd i wysokość może być i w istocie bywa różna. Podstawa trąby w proporcji jej wysokości, częstokroć jest bardzo mała, że ten obłok formuje bardzo nieznaczny ostrokrąg, i dla tego może nie w jednem miejscu wydawał się hyc kształtu walcowatego (Encyclopedie Meihod: Tom III.')
Winniśmy jednak powiedzieć, że trafiały się trąby na kilkanaście i kilkadziesiąt sążni przy podstawie szerokie. Trąba np: widziana ha Jeziorze Gienewskiem, miała do 315. stóp w średnicy. Oś tego ostrokręgu niezawsze prostopadła ale często nachylona jest do poziomu, cały nawet obłok niekiedy albo nakształt łuku bywa zgięt, albo też kilka razy skrzywiony,
wierzchołek tylko jego czyli najniższy koniec najczęściej kierunek do poziomu pionowy zachowuje. Trąba zdaniem wielu autorów, częściej przytrafia się na morzu aniżeli na lądzie: tam nawet pokazuje się w całej okazałości, i ze wszystkiemi cechami, po których jej naturę lepiej poznać można.
Ile razy albowiem fenomen ten zjawi się po nad morzem, tyle razy wznosi się pod nim woda również w postaci ostrokręgu, którego podstawa na kilka i kilkanaście sążni jest szeroka, a wierzchołek do wyższej niekiedy niż woda w pompach podnosi się wysokości. Jest to zatem druga trąba do góry wspinająca się, która usiłuje zetknąć się i często nawet styka się z wierszchołkiem trąby obłokowej. Obie te kolumny kręcą się szybkim biegiem około swej osi w formie naokoło wodnej kolumny gęstą miotając pianę do znacznej niekiedy w wysokości. Obledwie rzadko kiedy na chwilę mają się na jednym miejscu, ale zwyczajnie prędko postępują i przesuwają się po przestrzeni morskiej, raz w lewą, drugi raz w prawą udają się stronę. Po niejakim czasie trąba obłokowa odrywa się od trąby morskiej, podnosi się w górę i niknie, a wtedy zmniejsza się i wysokość drugiej, woda powraca do poziomu i pierwszą swoje spokojność odzyskuje.
Gdy ten fenomen przypadkiem ponad płynącym przechodzi okrętem, nadaje mu szybki bieg wirowy, rozdziera żagle, zrywa napinające je sznury, łamie maszty i wiele innych szkód przynosi. Z tej przyczyny żeglarze spostrzegłszy zbliżającą; się do
siebie trąbę, unikają jej wszelkiemi sposobami lub wielokrotnym wystrzałem z dział okrętowych rozerwać i zniszczyć usiłują. Niemniej straszliwym jest ten fenomen i na lądzie. Tyle znajduje się trąb opisanych po różnych dziełach fizycznych i pismach perjodycznych, a rzadko która niezostawiła po sobie okropnego śladu klęski jakie zadała różnym przedmiotom niszcząc gospodarstwa, pustosząc pola, wyrywając lasy, obalając budynki, kalecząc ludzi i zwierzęta.
Świeży tego przykład mamy w Obwodzie Łęczyckim w Parafji Mazewa. Nadesłany towarzystwu rapport o trąbie, która roku przeszłego w tamtych okolicach zjawiła się, wspomina że ten twór szkodliwy spustoszył urodzaje na polu ponad którem przechodził, wypalił do szczętu groch rosnący, powywracał kamienie do dwóch centnarów ważące, obalił dwie murowane stodoły, porwał z sobą znajdujące się w nich sto kóp pszenicy i innego zboża, po których gdzie się podziały żaden ślad niezostał; zerwał także pół browaru, wywrócił owczarnię, obory, chlewy i dwie chałupy, zagarnął w powietrze wóz drabiniasty, i z podwórza folwarcznego na którym stał, wśród wioski przeniósł, nakoniec wyrwał z korzeniem około sto sztuk drzewa fruktowego, po 85. lat mającego wyrwał z korzeniami, a wszystkie te okropności prawie jednego momentu były działem
Kiedy niebo zupełnie jest zachmurzone' czyste promienie słońca na nie padają, wtedy ukazuje się w kolorze czarniawym lub ciemno-popielatym , to jest podobnym do koloru chmur całkowicie niebo zakrywających. Winnym przypadku, gdy słońce nie jest chmurami zasłonione, i promienie jego na ten obłok bez przeszkody padają, wtedy może wydać się różnego koloru. Jakoż, ponieważ ostrokręgu a zatym kolory jego bynajmniej teorji zastanawiać niepowinny. Dziwić się więc nie możemy, że w okolicach Mazewa widziano ten twór ze trzech stron w kolorze mniej więcej białym, a z czwartej ognistym.
Stan nieba i kierunek wiatrów nieuchodzi bynajmniej za koniecznie potrzebny warunek do formowania się trąb; widziano je kiedy czas był piękny, i nisbo zupełnie wypogodzone, widywano też i wtedy, kiedy dzień był posępny i, niebo chmurami pokryte .W pierwszym tyl­ko przypadku za ukazaniem się trąby, powstają, zwykle nad nią i chmury. Nieprzywiązuje się bardzo ten twór do temperatury lub pory roku, ani do szerokości jeograficznej, wysokości lądu, lub też wysokości barometru. Widywano go bowiem zarówno na lądzie jak i na morzu, w krajach niskich i górzystych, w gorącej i umiarkowanej strefie, w miesiącach letnich i wiosennych; w godzinach rannych i popołudniowych, Zgadzają się jednak powszechnie Fizycy, ze ten fenomen najczęściej zdarza się na morzu i szerokich płaszczyznach, bardziej w ciepłej aniżeli w zimnej lub umiarkowanej porze roku i pospolicie po długo panującej ciszy zwykł następować.
Trąba w okolicach Mazewa zjawiła się o godzinie wpół do trzeciej po południu dnia 10 Sierpnia, był to miesiąc najpiękniejszy , termometr w Warszawie do 29 stopni nad zero pokazywał i niebo prawie ciągle wypogodzone. (...) [1]
Mamy tu zatem dokładny opis wyglądu i zachowania się takich zjawisk, które już wówczas najwyraźniej były ludziom dobrze znane. Ów opis "trąby obłokowej" i "trąby morskiej" dokładnie opisuje do wyglądu i zachowania się trąb wodnych nie związanych z wirującą komórką burzową (mezocyklon) określanych dla odróżnienia angielską nazwą "waterspout". Istnieje jeszcze lądowa odmiana tego zjawiska "landspout", wyglądająca identycznie i też nie powiązana z burza. Wir powietrzny utworzony w miejscu zderzania się wiatrów o odmiennych kierunkach tworzy słaby lejek z chmur w którym kondensacja pary wodnej następuje na krótkim odcinku, dalej wir jest niewidoczny dopóki nie dotknie wody lub lądu i nie zacznie zasysać kurzu.
Natomiast informacja o trąbie pojawiającej się przy dobrej pogodzie odpowiada znanemu już nam zjawisku trąby pyłowej. Gdy takie zjawisko jest bardzo rozbudowane i wysokie, rzeczywiście na szczycie wiru może pojawić się mała chmurka.

Trąba koło Mazewa pojawiła się zatem 10 sierpnia 1819 roku o godzinie 14:30. Inny opis, bazujący na tym samym raporcie podaje dokładniej, że zrazu wyglądała jak chmura, która opuściła się na ziemię między miejscowościami Mazew i Jarochówek. Tu wyrwała owies na polu i "wyrywała z ziemi" kamienie do dwóch cetnarów. Bardziej prawdopodobny wydaje mi się opis z powyższego tekstu, że kamienie te zostały przewrócone, może też przetoczone ale nie uniesione.
Następnie przesunęła się do wsi Głogów gdzie bądź to zawaliła bądź to zerwała dach z dwóch murowanych stodół, przenosiła wozy drabiniaste, wyrywała drzewa owocowe a po drodze zawaliła inne wyżej wymienione budynki. Następnie pojawiła się w Kopytowie gdzie zawaliła jeden dom.[2] Jak to wygląda w terenie?

Mazew jest miejscowością jakiś 15-20 km od Kutna. Na szczęście w ciągu tych 192 lat nie wszystko się pozmieniało. Znalazłem Mazew i Jarochówek oraz Głogów, nie znalazłem natomiast Kopytowa. Przez ten czas wieś mogła zmienić nazwę ale równie dobrze mogła zniknąć a na jej miejscu założono potem inną. Nawet wydany pod koniec XIX wieku "Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich" nie wymienia takiej miejscowości. Bywało i tak. Po takich opisach trudno wywnioskować coś więcej, niż to, że trąba przesuwała się z południa na północ, długość ścieżki kontaktu z ziemią musiała wynieść przynajmniej 2 km, natomiast co do siły, możliwe że oscylowała między F1 a F2, choć trudno mi, niefachowcowi, ocenić to dokładniej.

Raport przesłali towarzystwu mieszkańcy tamtych okolic, którym warto chyba wymienić: Ignacy Gzowski, Stanisław Bielski, Wincenty Szymanowski, pod przewodnictwem ks. proboszcza
Jana Jakubowskiego. Zaś autorem referatu, przedrukowanego przez Orła Białego był niejaki profesor Skrodzki , nie wiem czy chodzi tu o późniejszego rektora UW Józefa Karola Skrodzkiego.
---------
[1] Orzeł Biały 18 maja 1820 r nr.10
[2] Orzeł Biały 10 maja 1820 nr. 6

wtorek, 18 października 2011

Nie tylko Lublin?

Temat tornada w Lublinie jest dosyć obszerny i w dodatku do wielu informacji nie dotarłem od razu, stąd niektóre sprawy zostawiłem na później. Czas jednak zakończyć sprawę, przynajmniej w możliwym do opanowania zakresie

Opisałem już siłę zjawiska, straty i przebieg w obrębie miasta, a teraz chciałbym zająć się tym, jak ono przebiegało w okolicach miasta, i czy pojawiło się tylko w jednym miejscu

Ówczesna prasa podawała dosyć skąpe informacje na temat zniszczeń w okolicach miasta (a podsumowania strat w mieście nie znalazłem nigdzie), gdy jednak zacząłem nanosić je na mapę coś zaczęło mi nie pasować. Otóż o ile wymieniane wsie, dziś wchłonięte w obszar miasta, a mianowicie Jakubowice, Kolonia Jakubówek, Hajdów i Hajduki leżą na wyznaczonej przeze mnie linii na mapie miasta, o tyle nie da się wyznaczyć takiego przebiegu linii aby przebiegała również przez Zemborzyce i Wrotków.
Na linii leżą Zemborzyce Podleśne, jednak Wrotków leżał na południe od niej, więc ta trąba nie mogła wywołać tam zniszczeń. Ponadto w ówczesnej prasie powtarzają się sformułowania" "huragan nadszedł od strony Warszawy i rozdwoił się przed miastem", "Orkan rozdzielił się". Dokładniejszy jest tu opis pozdawany przez Józefa Czechowicza w liście do przyjaciela:

Ok. godz. 7 wieczorem horyzont od połowy pokrył się czarnym kłębem chmur, równocześnie spadł ulewny deszcz w śródmieściu. Od strony Czechówki dał się zauważyć słup ciemny mający przy ziemi kształt leja. Posuwał się szybko w stronę południową. W chwili, gdy znalazł się na przestrzeni łąk nadbystrzyckich i połączył z takim samym słupem czerwonym z płd. zachodu, powstała trąba powietrzna wysoka na kilkadziesiąt metrów.[1]
A zatem mieliśmy do czynienia z dwoma lejami. Najwidoczniej ów drugi, który bądź to zanikł bądź to rzeczywiście został wchłonięty przez główny wir, przesuwał się na południe od pasa zniszczeń a nie na północ, zaś powyższy opis jest chyba dobrym potwierdzeniem jego istnienia.

Podawana lista zniszczeń:
- Zemborzyce 22 budynki, 4 osoby ranne
- Kol. Zemborzyce - 7 budynków
- Wrotków - 12 budynków
- majątek Trześniów - 10 mórg zboża
- kolonia Trześniów - 1 ranny
- Jakóbówek 4 budynki
- Hajdów - 1 zabity
- gm. Wólka - "dużo zniszczonych budynków" w tym areszt gminny

Jeśli nanieść to na mapę (uwzględniając, że dawne wsie są już częściami miasta) to okaże się, że pas zniszczeń ma ok. 10 km długości. Ponieważ za Jakubowicami brak wzmianek o zniszczeniach, można uznać że w tamtej okolicy trąba zanikła, natomiast brak informacji o dużych zniszczeniach w Starym Gaju, sugeruje, że zeszła na ziemię na skraju kompleksu leśnego, co pasowałoby do informacji o zniszczonej budce kolejarza obsługującego rozjazdów na Dęblin (przy rozwidleniu torów). Rzecz niech objaśni mapka:

Pas zniszczeń tornada na współczesnej mapie Lublina
Tydzień po opisanym przypadku prasa podała jednak informację, że tego samego dnia inny "orkan" miał miejsce w okolicy Lubartowa. W kolonii Radzic zniszczeniu miało ulec 2 budynki, zaś na terenie leśnictwa Roskopaczew 5 domów i zabudowania gospodarcze, ponadto 45 mórg lasów, przy czym drzewa były przenoszone na kilkanaście metrów[2] Można w tym przypadku podejrzewać wystąpienia kolejnego krótkotrwałego tornada, jednak wobec skąpych informacji po tylu latach trudno dociec jak to było.

Żeby zaś definitywnie zakończyć temat dodam jeszcze jedną ciekawą informację, dającą podstawę dla twierdzenia, że pod względem gwałtownych zjawisk, Lublin jest miastem bardzo zagrożonym. Bo oto już w połowie XIX wieku w roku 1865, wedle wiadomości Kurjera Warszawskiego:
Dnia 4 b. m. i r. w Lublinie i w okolicach była trąba powietrzna w samem mieście,
wybiła znaczną ilość szyb i uszkodziła niektóre dachy; we wsi zaś Dziesięta,
drzewa powyrywała z korzeniami, a we wsi Zęboszyce poniszczyła chałupy zupełnie.[3]
Z innych źródeł mam wzmianki o "huraganach" i "wichurach" we wsiach pod miastem z lat 20.,30. i 40. XIX wieku co do których mam podobne podejrzenia, ale o tym kiedy indziej.

---------
Źródła:
[1] Wg. artykułu na Teatrnn.pl
[2] Głos Lubelski, 24 lipca 1931, również tygodnik Podlesie z 1 sierpnia 1931
[3] Kurjer Warszawski 8 sierpnia 1865, wg zbiorów EBUW

sobota, 1 października 2011

250 lat temu - spalenie kłeckich czarownic

250 lat temu doszło do jednego z ostatnich na ziemiach Polskich procesów o czary. Sąd skazał kilka kobiet na spalenie na stos.

Skargę na kobiety złożyli Bartłomiej, Jan i Tomasz Szeliscy, ówcześni właściciele Gorzuchowa. Skargi nie przyjął sąd w Gnieźnie ani w Pobiedziskach[1]. Dopiero sąd w Kiszkowie przyjął skargę. Kobiety zostały trzykrotnie poddane torturom, na których przyznały, że:
są w związku z diabłem i chodzą na Łysą Górę w brzezinie wilkowyjskiej będącą”. Przy okazji tortur wydało się także, że „czarownice zapomniawszy bojaźni Boskiej i przykazań Jego oraz artykułów świętej wiary katolickiej a przywiązawszy się do czarta, którego się na chrzcie wyrzekły i onego sobie do niegodziwych akcyi i niecnót swoich, które czyniły za pomocnika przybrawszy (...) Najświętsze Sakramenta po kościołach kradły, na proszki paliły, po różnych chlewach i różnych miejscach nieuczciwych siekły, krew Przenajświętszą z komunikantów, raz na okup ludzkiego narodu przez Zbawiciela świata wylaną, drugi raz toczyły, różne Inkantacyje i czary z proszków kobylich łbów, żmijów, wężów i wilczej łapy, którą w Zakrzewie z zabitego wilka urżnęły[2]



Łącznie spalono 10 kobiet, były to: "Petronela Kusiewa i jej córka Regina Kusiówna, Maryjanna owczarka i jej córka Katarzyna, Regina Śramina, Małgorzata Błachowa, Zofia Szymkowa, Katarzyna dziewka, Piechowa Banaszka oraz stara Dorota dziewka pańska" . Najmłodsza miała zaledwie 13 lat. Lokalny proboszcz podobno chciał zapobiec spaleniu ale spóźnił się na miejsce.
W 1776 roku sejm zniósł karę śmierci w procesach o czary.

Współcześnie miejsce gdzie spalono kobiety jest porośnięte lasem. Wedle okolicznych mieszkańców tam gdzie stał stos rośnie dziś krąg kilku starych sosen.

Znamienne jest w tym przypadku, że wyrok wydał lokalny sąd, natomiast sądy w większych miastach nie chciały zająć się sprawą. Do XVI wieku takimi procesami zajmowały się sądy biskupie i sprawy były wówczas nieliczne, rzadko kończąc się wyrokami śmierci. Znanych jest kilka przypadków z Krakowa, gdzie oskarżone zostały uniewinnione, gdyż sąd uznał, że susze, gradobicie i zanik mleka u krów to zjawiska naturalne, lub bo oskarżyciel nie miał dowodów. [3] Dopiero przejęcie takich spraw przez lokalne sądy grodzkie zaowocowało wysypem wyroków.
Standardową procedurą były tortury, podczas których oskarżone przyznawały się do kolejnych podsuwanych oskarżeń i wymieniały imiona innych wspólniczek. Te tak zwane "powołania" doprowadzały do postawienia w stan oskarżenia kolejnych osób. Wedle akt z okolic Fordonu pod Bydgoszczą, w latach 1675-1747 na 73 sprawy, 54 skończyły się spaleniem na stosie, kilka ścięciem lub chłostą a tylko jedną sprawę odrzucono.[4] Z samej Bydgoszczy znanych jest zaledwie kilka takich spraw.[5]
-----

* https://www.wilanow-palac.pl/opowiesci_czarownic_zeznania_oskarzonych_o_czary.html
[1] http://www.kleckomilosnicy.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=169:rajd-pieszy-do-zielarek-z-gorzuchowa&catid=1:nowiny&Itemid=18
[2] http://www.informacjelokalne.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=420:proces-o-czary-dziesi-kobiet-spalonych-ywcem&catid=43:skarby-i-tajemnice-powiatu-gnienieskiego&Itemid=50

[3] https://krowoderska.pl/czarownica-z-krowodrzy-krakowski-proces-o-czary/
[4] http://www.bsmz.org/print.php?type=A&item_id=9

[5]  https://procesyoczary.wordpress.com/2017/08/03/czarownice-z-fordonu-nie-daja-mi-spokoju/

niedziela, 25 września 2011

Kilka dziwnych katastrof

Już po napisaniu notki o dziurach w Gwatemali znalazłem stronę opisującą podobne przypadki. Niektóre przykłady katastrof kanalizacyjnych były na tyle osobliwe, że warto zaprezentować je osobno:

Chicago 1930
30 maja 1930 roku eksplozja gazu bagiennego nagromadzonego w kanalizacji, wyrwała pokrywę włazu, która wyrzucona na wysokość 25 metrów przebiła szklaną kopułkę nad szybem windy w budynku Hollander Storage and Moving company, i spadając na dno wpadła do windy zabijając 57-letniego operatora i raniąc dwójkę pasażerów[1]

Seattle 1957

Kanał ściekowy pod Ravenna Boulvard w Seattle założono w 1910 roku. Ze względu na pagórkowaty teren z jakiego zbierane były ścieki, kanał drążono metodą górniczą na głębokości 45 metrów, jako tunel o średnicy 2 metrów. Gleba w jakiej powstał byłą zwięzła i gliniasta i dlatego po załamaniu odcinka kanału woda przez długi czas mogła wymywać coraz większą jamę, aż do 11 maja 1957 roku. Zapadnięcie się jamy pochłonęło całą ulicę, tworząc lej o głębokości 45 metrów i wymiarach 30/40 metrów[2] Nikt nie zginął lecz naprawianie uszkodzenia zajęło prawie dwa lata.

Była to największa katastrofa tego typu.

A teraz z innej beczki, a raczej kadzi, bo oto w Londynie:

Londyńska Powódź Piwna 1814

17 października 1814 roku w browarze Meux and Company na Tottenham Court Road, znanym też od logo etykiet jako Horseshoe Brewery (browar "podkówka") doszło do przedziwnego wypadku, nie znajdującego odpowiednika w historii browarnictwa. Oto ogromna kadź warzącego się piwa, o wysokości prawie 6 metrów i pojemności 135 tysięcy galonów (610000 litrów czyli 610 metrów sześciennych) pękła, powodując przewrócenie innych kadzi w budynku. W efekcie
1470000 litrów piwa wypłynęło z browaru falą tak wielką, że poważnie uszkodziła dwa domy i przewróciła mur pobliskiego pubu, pod którym zginęła barmanka. Okolica należała do biednych dzielnic miasta, wiele osób mieszkało więc w najtańszych mieszkaniach w suterenach i piwnicach, które natychmiast zalał złocisty płyn. Wiadomo o 8 osobach, które utonęły. Browar został pozwany do sądu, lecz katastrofę uznano za efekt zbiegu okoliczności i powołując się na Wolę Boską uniewinniono go. Mimo to właściciele zbankrutowali.[3]
Jak łatwo się domyśleć piwne tsunami wywołało żywe zainteresowanie okolicznej ludności, która przybyła z wiaderkami, czajnikami i kubkami, aby skosztować darmowego trunku, co wedle ówczesnej prasy zaowocowało wieloma gorszącymi scenami. Zapach piwa utrzymywał się w okolicy jeszcze kilka miesięcy[4]. Nie mniej osobliwy przypadek miał miejsce niemal sto lat później:

Bostońska Powódź Melasy 1919
Melasa jest odpadem przy produkcji cukru białego. Po wykrystalizowaniu cukru z surowego soku i odwirowaniu, pozostaje gęsta, syropowata masa, zawierająca jeszcze cukier ale z której nie opłaca się go odzyskiwać. Pozostałości soków roślinnych nadają jej brązowy kolor i silny aromat. Bywa używana w browarnictwie do słodzenia słodu jęczmiennego, np. przy produkcji rumu (tu jednak tylko melasa z cukru trzcinowego, przynajmniej w oryginalnych markach).
Na początku XX wieku zużywano ją w dużych ilościach, również jako dodatek do żywności* a nawet produkcji materiałów wybuchowych. Jeden z dużych magazynów melasy znajdował się w Bostonie przy Keany Square w dzielnicy portowej. Główny zbiornik był wysoki na 15 metrów i szeroki na 27 metrów, i mieścił 2.300.000 galonów amerykańskich czyli 8700 m3. zbiornik ten, wskutek pęknięcia nitów przy wspornikach, przewrócił się.
Wysoka na 2 do 4 metrów fala melasy wylała na okolicę z prędkością ok. 50 km/h, niszcząc odcinek podmiejskiej kolejki na estakadzie i unosząc pociąg. Kilkanaście budynków zostało zburzonych, ciężarówka wepchnięta do rzeki, wiele budynków częściowo zalanych. Ogółem 21 osób zginęło a 150 zostało rannych.[5]
Dochodzenie wykazało, że zbiornik został błędnie wykonany. Do katastrofy przyczyniło się też zmęczenie materiału, niewłaściwa eksploatacja oraz stosunkowo ciepła jak na styczeń pogoda do 4 stopni powyżej zera, co sprzyjało fermentacji w zbiorniku i wzrostowi ciśnienia. Usuwanie wylanej masy trwało kilka tygodni, a podobno do dziś, w upalne dni, czuć w tamtej okolicy słodki zapach, choć wydaje mi się to nie prawdopodobne.

Ze zbliżonych katastrof można wymienić liczne eksplozje pyłu mącznego i cukrowego w zakładach, oraz wybuch warnika w cukrowni w Głogowie, gdzie gorący syrop zabił 7 osób, ale te sprawy opiszę innym razem.

-----
*W amerykańskich filmach spotykam się z melasą dodawaną do ciasteczek domowej roboty bardzo często, natomiast w Polsce, nie wiedzieć czemu, nie jest tak powszechnie dostępna, jak by to wynikało z ilości krajowych cukrowni. Co ciekawsze nasz kraj bezcłowo eksportuje rocznie prawie 300 tyś. ton melasy, głównie do UE i USA, dlatego teoretycznie powinna być tańsza od cukru, tymczasem widuję ją tylko w sklepach ze zdrową żywnością i to bardzo drogą.

[1] http://www.sewerhistory.org/images/mi/mid/1937_mid01.jpg
[2]Przegląd Budowlany, Katastrofy kanalizacyjne i ich przyczyny
[3] http://en.wikipedia.org/wiki/London_Beer_Flood
[4] http://londonhistorians.wordpress.com/2010/10/17/the-london-beer-flood-of-1814/

zdjęcie dziury w Seattle z: http://www.flickr.com/photos/seattlemunicipalarchives/4328053801/

wtorek, 20 września 2011

Z dawnej prasy: kontrasty

Dwie notki prasowe z tej samej gazety. Znajdowały się tuż obok siebie:

Z Kraju
(-) 43 pączków w ciągu pół godziny.
Onegdaj w południe w cukierni "Kolorowej" przy ul. Brackiej, róg Żórawiej w Warszawie, na pierwszym turnieju zjadaczy pączków, nagrodę w sumie 100 zł. gotówką otrzymał Aleksander Jakuszko, lat 24, mieszkaniec Warszawy, zamieszkały przy Górnośląskiej 25, który w przecięgu pół godziny zjadł 43 pączki. Drugą nagrodę 25 zł. gotówką przyznano Janowi Cerkanowiczowi, za spożycie 42-ch pączków. Wreszcie trzecią nagrodę, za 39 pączków otrzymał Piotr Staniewicz, 15 zł. gotówką i 10 zł. w wyrobach tej cukierni.
(-) Zmarł z głodu.
Na polu w pobliżu wsi Oszmianka gm. oszmiańskiej znaleziono zwłoki Spirydona Guleckiego, bezrobotnego, który zmarł skutkiem wyczerpania głodem.
Gulecki był dawniej zamożnym rolnikiem, a w ostatnich latach wpadł w skrajną nędzę i żył z żebraniny, z której utrzymywał również chorą rodzinę.
Goniec Częstochowski 5 lutego 1932 roku.
wg. biblioteka.czest.pl

niedziela, 18 września 2011

Huragany nad Polską w 1928 roku

Historia uspokaja.

Zasadniczo można by powiedzieć, że wszystko się już zdarzyło, a nasze codzienne bolączki nabierają wobec ogromu przeszłości mniej poważnego charakteru. Właśnie dlatego chętnie przeglądam biblioteki cyfrowe. Lato tego roku zapisało się jako burzliwe i zmienne, jednak pogodowe kataklizmy ostatnich lat są niczym wobec klęsk jakie notowano dawniej.

4 lipca 1928 roku Polska znalazła się na styku skrajnie różnych mas powietrza - gorącej z południa i chłodnej z północy. Jeszcze dzień wcześniej notowano w Krakowie 42 stopnie upału, natomiast tuż za chłodnym frontem, związanym z płytką zatoką niżową, notowano zaledwie 10-12 stopni. Nic więc dziwnego, że zmianie temperatury towarzyszyły gwałtowne burze. Nikt się jednak nie spodziewał, że ich przejście będzie miało tak tragiczne następstwa:

Donosiliśmy już o olbrzymich stratach jakie wyrządziła burza w dniu 4 bm.
Nikt jednak nie przypuszczał, aby były one tak wielkie jak to się oszacowuje. Oto ostateczne cyfry ilustrujące jaskrawie ogrom klęski:
W czasie burzy zginęło bądź od piorunów bądź pod gruzami domów walących się w czasie burzy na terenie całej Polski 62 osoby.

W puszczy sieradzkiej poniósł śmierć jeden robotnik zaś 7 poranionych; na Śląsku 7 robotników zabitych i około 30 porażonych, w Marjanowie dwie robotnice poniosły śmierć pod gruzami zwalonej przez huragan szopy; również dwóch robotników poniosło śmierć w takich okolicznościach w cegielni Leopoldynów.
We wsi Łasieczniki huragan zawalił stodołę pod rumowiskami której znalazł śmierć 17-letni parobek, w Kutnie pod gruzami zginął 4-letni chłopczyk; w Lubaratzu padająca topola zawaliła ścianę, która przygniotła na śmierć 54-letniego mężczyznę
w kaliskim piorun zabił dwie kobiety na polu, we wsi Jakubowice walące się ściany przygniotły dwie osoby,w powiecie tucholskim spaliły się dwie kobiety.
W lubelskiem w ciągu jednego kwadransa spłonęło od piorunu 27 budynków, pod za Ząbkowicami spłonęło kilkanaście hektarów lasu, poza tem zniszczeniu uległy lasy Puszczy Białowieskiej, Kurpiowskiej i innych.
Trzydzieści wsi w powiatach kaliskim, stanisławowskim, sokołowskim, skierniewickim, tarnopolskim, krakowskim, kieleckim, lubelskim zostało zniszczonych. Najbardziej dotknięte zostały wsie Leszkowice w pow. Lubartowskim, Wyszków w Stanisławowskim, Dobra w tureckim, i Sabno i Kosow w sokołowskim.
Ogółem zostało zniszczonych 700 budynków gospodarskich.[1]


W okolicach Białegostoku wiatr poruszył 60 wagonów na jednym z torów, część uległa wykolejeniu, inne zderzały się ze sobą, bądź wpadały na zapory na końcu toru. Dwom robotnikon, którzy schowali się pod nimi, obcięło nogi. Na śląsku uszkodzonych zostało wiele fabryk. W Katowicach dach hali elewatora przygniótł kilku robotników; w wielu hutach poprzewracały się chłodnie wieżowe. W Bytomiu i Gliwicach przewracające się kominy zawaliły kilkanaście fabryk [2] Notowano tu podmuchy sięgające 40 m/s (144 km/h) Wcześniej front dał o sobie znać w Niemczech, w okolicach Tiengartu pod Berlinem zerwanych zostało 350 dachów[3] W powiecie rybnickim szkody spowodował grad wielkości kurzego jaja, a wiatr zerwał ok. 100 dachów. W Byskowicach przewrócony komin zasypał kilkunastu robotników. Na warszawskim lotnisku wiatr unosił i przewracał samoloty, uszkadzając bądź niszcząc 30 z nich. Przed burzą upał sięgał 31 stopni. Porywy wiatru sięgały 30 m/s. W Jaktorowie pod Warszawą uszkodzone zostały wszystkie zabudowania tamtejszego majątku. Zawalić się miały nawet murowane budynki, ale prasa nie podaje jakie. [4]

Można podejrzewać, że we front mogło być wbudowanych kilka trąb powietrznych. Toruńska gazeta opisuje przejście burzy, jako niebywałą nawałnicę z gradem i podmuchami huraganowego wiatru, trwającą zaledwie 5-10 minut. Sądząc po relacjach front przetoczył się przez całą szerokość kraju w ciągu jednego popołudnia - w Poznaniu był o 15, w Toruniu o 16, wieczorem dotarł na Lubelszczyznę. Można podejrzewać, że przyczyną gwałtowności burz było uformowanie się linii szkwałowej, podobnej do tej która 23 lipca 2009 roku przeszła nad Legnicą, bądź do tej jaka w 2002 roku powaliła pół Puszczy Piskiej (też 4 lipca) - świadkowie tamtych burz opisywali je w podobny sposób.

Pioruny były w tamtych czasach przyczyną największej ilości śmierci, a to po części z braku piorunochronów na wsiach, co w razie uderzenia powodowało, że piorun wnikał do wnętrza domów rażąc domowników i wywołując pożary. Przypominam sobie pewną relację z 1935 roku, podającą, że podczas burzy w kieleckiem pioruny zabiły 35 osób - były to głównie ofiary pożarów, bądź osoby które burza zastała podczas pracy na polu.

Nie był to jednak koniec burzowego lata, bo ledwie miesiąc później, 29 lipca, podobny kataklizm nawiedza województwo wileńskie:
Wilno, 30.07 Województwo wileńskie nawiedziła onegdaj burza i huragan, przy czem w kilku punktach nastąpiło oberwanie się chmury. Burza zniszczyła 200 budynków. W Rucewiczach piorun zniszczył elektrownię i szkołę. W szeregu wsi huragan powywracał domy, drzewa, pola uległy niszczeniu. Na odcinku Wilno-Mołodeczno burza obaliła pól setki słupów telegraficznych. Ofiarą padło 65 osób.

W Wilnie jedna osoba została rażona piorunem, dwie walczą ze śmiercią. W powiecie wileńsko-trockim jest 9 zabitych, 9 porażonych; w powiecie święciańskim 9 porażonych, wilejskim 6 porażonych, w Soleczkowicach 4 osoby porażone, w Rydominie 2 osoby zabite 7 porażonych. Na pograniczu polsko-litewskem i sowieckiem K.O.P. poniósł znaczne straty. W Wielkim Hutorze jedna osoba zabita, trzy porażone; na pograniczu sowieckim jedna osoba zabita i dwie porażone. W Bohdziewicach od pioruna powstał pożar, podczas którego spłonęło troje dzieci.[5]

-----
[1] Słowo Pomorskie, 12.07.1928 BBC
[2] Gazeta Gdańska "Echo Gdańskie" 07.07.1928 PBC Gda.
[3] Lech. Gazeta Gnieźnieńska 06.07.1928 WBC
[4] Goniec Częstochowski 7 lipca 1928 biblioteka.czest.pl
[5] Lech. Gazeta Gnieźnieńska 03.08.1928 WBC

poniedziałek, 12 września 2011

W windzie



11 września 2001 roku Jan Demczur jak co dzień wstał o 4:45. Z jego domu w New Jersey jest zaledwie kilka minut drogi do dworca kolejowego, skąd tunelem dojeżdża do pracy, na Manhattan. W roboczym kombinezonie, z nieodłączną myjką, zabiera się za mycie setek szklanych drzwi i ścianek działowych biur na 90-95 piętrze North Tower w kompleksie WTC. Mijają go setki ludzi, niektórych rozpoznaje, wita się z nimi, może chwilkę rozmawia. Przez 11 lat pracy zdążył niektórych poznać, jak choćby ten strażnik w japońskim banku na 93 piętrze, czy recepcjonista z Carr Futures. Nowy pracownik pyta go, gdzie ma się udać; później pracuje z nim przez resztę ranka na tym samym piętrze.
Po godzinie ósmej zjeżdża na 43 piętro do kawiarni, zjeść śniadanie, a po kwadransie wsiada do windy ekspresowej, by powrócić na swoje piętro. Wkrótce potem słyszy głośny huk zaś winda zaczyna chybotać się na boki niczym wahadło i spada. Na szczęście automatyczne hamulce zatrzymują ją po paru chwilach. "Pewnie dźwig pękł" - stwierdza jeden ze współpasażerów. Zaledwie miesiąc wcześniej doszło do podobnego wypadku, wtedy winda zatrzymała się po 35 piętrach. Demczur i piątka pechowych pasażerów czeka więc na ekipy ratownicze sądząc, że skończy się na chwilach strachu. Jednak z góry, z szybu, napływa gęsty gryzący dym. Staje się jasne, że z windy trzeba się szybko wydostać, jednak po otworzeniu drzwi okazało się, że wyjście blokuje ściana szybu. "Czu ktoś ma nóż?" - pyta spokojnie.

W tym samym czasie Mike Komorowski, nowojorski strażak, jest jeszcze w domu, przygotowując się do porannej zbiórki, jednak szybki telefon ściąga go do remizy. Z Chinatown do WTC było zaledwie kilka minut. Na miejscu zastał płonącą wieżę i szczątki wyposażenia biur rozrzucone wokół. Wydaje się, że doszło do wybuchu gazu. Dowodzący John Jonas nakazuje udać się strażakom na górę. Zanim jednak to następuje, głośny huk i błysk ognia rozdziera powietrze. W drugą wieżę uderza samolot. "Strzelają z rakiet!" krzyczy jeden ze strażaków.
Klatka schodowa B jest jedyną, która sięga od parteru aż na samą górę, dlatego nią właśnie, gęsiego, przepuszczając bokiem ewakuujących się pracowników, wchodzą na wyższe piętra. Najbardziej zadziwiające jest, że niektórzy z uciekających cofają się aby podać strażakom kubek wody. Padają słowa otuchy "Niech bóg was błogosławi", "Zasługujecie na podwyżkę, ". Po kilkunastu piętrach przystają dla nabrania oddechu. Mają na sobie kilkadziesiąt kilogramów sprzętu nie licząc dodatkowych butli z powietrzem. Na 27 piętrze budynek drży, z zewnątrz dobiega głośny huk. Dowódca pyta innego strażaka, który wychylił się z drzwi prowadzących na piętro "czy to było to co myślę?", na co ten odpowiada "Tak. Druga wieża zawaliła się". Dowódca obraca się do swoich ludzi i rozkazuje: "Schodzimy!"

Ściana, która uniemożliwiała wyjście z windy, była ścianką z płyt gipsowych. Demczur zaczyna kuć w niej ostrzem zmywaczki, a gdy te odpada, kuje samym trzonkiem rakla. Co kilka minut zmienia go któryś ze współpasażerów. Ma parę chwil aby odpocząć i pomyśleć. Jak to się zaczęło?
Z zawodu był hydraulikiem. Urodził się w Janiewicach koło Sławna. W 1980 roku wyjechał na zaproszenie ciotki. Przez kilka lat dorabiał na czarno jako hydraulik nim w 1987 ożenił się z Nadią, amerykanką. Spodobał się jej ten cichy, drobny człowieczek, który potrafi wszystko naprawić i skonstruować. W 1991 roku, dzięki wstawiennictwu krewnych żony, zaczyna zajmować się myciem szyb w najwyższym budynku Nowego Jorku. To dlatego znalazł się teraz w tym miejscu; gdyby jednak wrócił na swoje piętro, już by nie żył. Myśli o dzieciach i o tym, że jest im potrzebny. To mobilizuje go do walki o życie.
Przekuwanie się przez dziesięciocentymetrową ściankę zajmuje im 45 minut, za nią natykają się na następną, ta jednak pęka po kilku kopniakach. Tak przeciskają się do łazienki. Demczur, odruchowo cofa się po wiadro. Na opustoszałym piętrze natykają się na strażaka, który każe się im ewakuować. Schody są gęste od ludzi, niektórzy są poparzeni, ranni. Gdy są już na 12 piętrze budynek drży. Właśnie zawaliła się druga wieża. "Szybko!" popędza ich strażak.
Na wysokości 2 piętra schody są zawalone gruzem. Pracownicy wychodzą na hol, panuje zamieszanie, nikt nie wie którędy iść. Demczur przypomina sobie o dodatkowych schodach sięgających niższych kondygnacji, za nim idą pozostali ocaleni. Gdy wreszcie zmęczony wydostaje się na zakurzoną ulicę ze zdumieniem rozgląda się wokół. Dotychczas nie wiedział co się stało, teraz widzi płonącą wieżę i dymiące guzy drugiej, ludzie wokół mówią o ataku. Sanitariusz, który podał mu kubek wody popędza go aby odszedł. Demczur odbiega, stwierdzając, że zgubił gdzieś wiadro. Po pewnym czasie odwraca się aby spojrzeć na wieżę akurat gdy antena na dachu zaczyna chwiać się i osuwać. Wieża zapada się rozrzucając wokół gruz i betonowo-azbestowy pył, który zakrywa wszystko...

Gdy strażacy schodzą na schodach pojawia się kobieta; zeszła z 73 piętra, jest tak słaba, że nie może iść. "Nazywam się Josephine" - mówi, "Josephine, wydostaniemy cię stąd" - odpowiada strażak, obejmuje ją w talii i pomaga iść. Pozostali zwalniają kroku aby nie rozdzielać grupy, mówią "Josephine, twoje dzieci i wnuki chcą cię widzieć dziś w domu", i tak wolno, krok za krokiem schodzą aż do czwartego piętra, aż kobieta przysiada, mówiąc "dalej już nie mogę". I wtedy strażacy słyszą huk.
"Pierwszą rzeczą jaką poczułem, był niesamowity pęd powietrza na plecach" - powie później Matt. Narastające dudnienie dobiegało z wyższych pięter, ściany zaczęły się trząść. Podmuch huraganowego wiatru, zmieszanego z gruzem roztrąca strażaków. Podłoga faluje i opada niczym spadająca winda. Gdy wszystko się kończy, zasypami pyłem strażacy nie wierzą że żyją.
Znaleźli się w obszernej kieszeni między gruzami, na samym gole, na zwałowisku pokruszonego betonu, wylądował Matt. Miejsce wydawało się bezpieczne, wyglądało na to, że zawaliła się tylko część budynku. Po dłuższych próbach uruchomienia krótkofalówki udaje się im znaleźć połączenie z Tomem Haringiem, zastępcą szefa straży.
"Gdzie jesteście?"
"W wieży północnej, w klatce schodowej B"
"Nie możemy znaleźć"
"Jak to? Po wejściu do hallu są schody. Jesteśmy między czwartym a drugim piętrem"
"zaraz... gdzie tu jest North Tower?..."
Sytuacja okazuje się bardziej skomplikowana. W miejscu wieży północnej znajduje się wysoka na sześć pięter kupa gruzu. Tuż obok, wciąż płonie ogień. Po kilku godzinach podejmują próbę ucieczki. Ich droga prowadzi między skręconymi dźwigarami, ledwie trzymającymi się betonowymi blokami, po stalowych belkach nad głębokimi szczelinami, w gęstym dymie trwającego w gruzach pożaru. Wreszcie o godzinie 2:34 wychodzą na zewnątrz.

Bohater
Gdy Demczur dochodzi do swojego domu nie wie jeszcze, że piątka ocalonych przez niego opowie o swej przygodzie mediom. Nie wie, że w ciągu następnego roku udzieli setki wywiadów, wystąpi w programie w którym łamaną angielszczyzną opowie co przeżył. W zdenerwowaniu wciąż ściska trzonek rakla. Kilka miesięcy później producent myjki zaprosi go aby przemówił. Nie może wyjść z zachwytu, że to ich myjka posłużyła do wydostania się z windy. Druga taka okazja się nie powtórzy. Demczur staje na mównicy, krótko przemawia, daje się sfotografować z myjką. To nie ta sama, tamtą, wraz z roboczym mundurem zabrudzonym pyłem, oddał do muzeum. Za darmo.

Gregore W. Bush wysłał mu list: "Przesyłamy panu płynące z głębi serca podziękowania i podziękowania od pełnego wdzięczności Narodu za pańskie bezinteresowne wysiłki w odpowiedzi na tragiczne wydarzenia 11 września. Pańskie działania w mgle tej narodowej tragedii były naprawdę heroiczne" Cała Ameryka uznała go za bohatera.

Cała piątka współpasażerów - Shivam Iyer, Jan Paczkowski, George Phoenix, Colin Richardson i Al Smith - przetrwała.




Ocaleni
Wiadomo o 20 osobach które przeżyły upadek wieży.
Matt Komorowski należał do grupy 13 strażaków, którzy przetrwali w szybie klatki schodowej. Szyb schodów ewakuacyjnych w którym się znajdowali, nie załamał się na krótkim odcinku między czwartym a drugim piętrem. Gdyby schodzili szybciej bądź wolniej, zginęliby. Pozostali to: Billy Butler, Tommy Falco, Jay Jonas, Michael Meldrum, Sal D'Agastino, Mickey Kross , Jim McGlynn, Rob Bacon, Jeff Coniglio i Efthimiaddes Jim ; Policjant Dave Lim, szef batalionu Rich Picciotto z 11 batalionu; i pracownica WTC Josephine Harris. 341 innych strażaków zginęło.

Ostatnią osobą wyniesioną żywą z gruzów była Genelle Guzman-McMillan, pochodząca z Trynidadu sekretarka w Port Authority. Uciekając zatrzymała się na 13 piętrze aby odłamać szpilki od butów. Zasypana w gruzach przetrwała 28 godzin zanim znaleźli ją ratownicy. Inżynier z tej samej firmy Pasquale Buzzelli szedł obok niej. Po zawaleniu się budynku ocknął się na samym szczycie gruzów ze złamaną nogą. Dwaj policjanci John McLoughlin i William Jimeno przeżyli w gruzach szybu windy 13 i 21 godzin. Tom Canavan z First Union Banku utknął w przejściu podziemnym pomiędzy wieżami gdy pierwsza z nich upadła. Wyczołgał się spomiędzy betonowych płyt na kilka minut przed upadkiem drugiej wieży.[1]

-----
Na podstawie:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,1011836.html
http://911research.wtc7.net/cache/wtc/analysis/theories/acfd_miraclecompany_6.htm

http://www.csmonitor.com/2002/0909/p01s02-ussc.html
http://www.nytimes.com/2001/10/09/nyregion/09OBJE.html?searchpv=past7days
http://www.christianpost.com/news/last-world-trade-center-survivor-tells-of-meeting-god-in-the-rubble-55373/
[1] http://911research.wtc7.net/sept11/victims/wtcsurvivors.html

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Drobne rośliny kwiatowe (2.) - Kurzyślad

Będąc w Siedlcach natknąłem się na trawniku między chodnikiem a jezdnią na małą roślinkę, o czerwono-pomarańczowych kwiatkach:

Był to Kurzyślad Polny. Znalazłem go później i w innych miejscach, ale właśnie tam zrobiłem mu zdjęcie. Cała roślina z wyglądu przypominała mi Gwiazdnicę polną - drobny chwast, bardzo uciążliwy w ogródkach działkowych. Różniła się jednak bardziej błyszczącymi listkami i kwiatami o tak charakterystycznym, "oranżadowym" kolorze.

Kurzyślad jest drobną rośliną zielną, o wysokości nie przekraczającej 10 centymetrów, niekiedy tworzącą kępki z płożącymi się po ziemi łodygami. Należy do rodziny Pierwiosnkowatych. Kwiaty mają około 5-7 milimetrów średnicy.
Nazwa wywodzi się podobno od unerwienia listków, które przybiera postać trzech nerwów odchodzących od podstawy liścia, mających kształt kurzej stópki. Stanowi chwast upraw okopowych, choć dziś już rzadszy. Jego krewniak kurzyślad błękitny ma - jak nazwa wskazuje - błękitne kwiatki o lekko karbowanych brzegach płatków
Już w starożytności uważano go za roślinę leczniczą. Piliniusz i Dioskorides opisali ją jako skuteczną na melancholię[1] Jego ziele zawiera saponiny, flawonoidy i kwasy: kawowy i synapinowy. Ma działanie odtruwające, moczopędne i wykrztuśne. Może być używany w chorobach wątroby i nerek, a także przy kaszlu i zapaleniu oskrzeli. Bywał opisywany jako lek na nerwice, również o działaniu rozweselającym. [2]
Saponiny kurzyśladu wykazują też działanie przeciwbakteryjne, pierwotniakobójcze, przeciw pasożytnicze i przeciwwirusowe [3] Saponiny mogą jednak w nadmiarze wywołać zatrucie, objawiające się dreszczami, biegunką, zapaleniem układu pokarmowego, czy wreszcie lekkim odurzeniem. może być śmiertelny dla zwierząt domowych[4] Jest też toksyczny dla ptaków [5] Wywołuje zatrucia, nieraz masowe, u owiec i bydła, gdy zostanie wmieszany w paszę. Przypadek msowego zatrucia odnotowano między innymi w Urugwaju[6] Olejek eteryczny otrzymywany z ziela wywołuje bóle głowy i uszkodzenia błony śluzowej, mimo to był uznawany za antidotum na trucizny i lek na wściekliznę [7] Bywa wykorzystywany w produkcji preparatów homeopatycznych.
Jego kwiaty otwierają się na dzień i zamykają wieczorem bądź gdy słońce jest przesłonięte chmurami. Uważa się, że zamknięcie kwiatów jest oznaką nadchodzących deszczów - stąd zapewne nazwy zwyczajowe jak: "shepherd's clock" - zegar pasterza; "poor man's weatherglass" - barometr biednych. Inne nazwy to "Red chickweed" - czerwone ptasie ziele.

Na zachodzie jest znany jako Pimpernel Scarlet - takie miano przybrał tajemniczy bohater popularnej powieści przygodowej, później serii książek baronowej Orczy, wielokrotnie adaptowanej i przerabianej. Jej bohater - przywódca tajnego stowarzyszenia, działającego we Francji w okresie rewolucji Francuskiej, nielegalnie przerzucającego do Anglii zagrożonych gilotyną arystokratów - przybrał pseudonim od małego szkarłatnego kwiatka. Stanowi literacki prototyp nieuchwytnego, anonimowego bohatera, rzucającego wyzwanie bezprawiu, podobnego zamaskowanemu Zorro, a w pewnym sensie i naszemu "Złemu"*
Jak większość angielskiej i amerykańskiej klasyki bohater i jego przygody pozostają w Polsce praktycznie nie znane, choć powieść - pod tytułem "Szkarłatny kwiat" została u nas wydana kilkanaście lat temu.

Sama nazwa Pimpernel pochodzi od starego angielskiego słowa "pimpernele" będącego zniekształceniem późno łacińskiego "pimpinelle" oznaczającego zioło lecznicze.


Źródła i więcej informacji:
[1] Magiczny ogród
[2] http://rozanski.li/?p=603 - ciekawe komentarze
[3] http://rozanski.li/?p=2510
[4] Rośliny trujące: 170 gatunków roślin ozdobnych i dziko rosnących Burkhard Bohne,Peter Dietze - podgląd na Google Books
[5] http://www.papugi.dt.pl/PCI/PCITrujaceRosliny.asp
[6] Anagallis arvensis poisoning in cattle and sheep in Uruguay. Rivero R, Zabala A, Gianneechini R, Gil J, Moraes J. Laboratorio Regional Noroeste, DILAVE Miguel C. Rubino, Paysandú, Uruguay.
[7] http://www.henriettesherbal.com/eclectic/kings/anagallis.html

* niedawno skończyłem tą powieść Tyrmanda - Genialna!

środa, 17 sierpnia 2011

Dziura w ziemi


Dla symetrii po dziurach w chmurach opiszę dziury w ziemi, a inspiracją jest kolejna informacja o głębokim otworze, jaki pojawił się w Gwatemali:


Inocenta Hernandez, 65-letnia mieszkanka miasta Gwatemala, w środku nocy usłyszała coś, co przypominało eksplozję. - Myślałam, że to gaz u sąsiadów - opowiadała później. Natychmiast wybiegła na zewnątrz, ale z przerażeniem odkryła, że dźwięk dochodził z jej domu. Kiedy wróciła do domu, znalazła pod swoim łóżkiem dziurę i głębokości 12 metrów i średnicy 80 centymetrów[1]
dziura rzeczywiście robi wrażenie:

Nie jest to jednak pierwszy taki przypadek w tym mieście.
W 2007 roku, po przejściu burzy tropikalnej, pośrodku jednego ze skrzyżowań powstał okrągły otwór o średnicy 20 i głębokości 30 metrów (początkowo podawano głębokość 100 metrów). W 2010 roku po przejściu burzy tropikalnej Agata podobny otwór utworzył się trzy skrzyżowania dalej. Zapadlisko o głębokości 60 i szerokości 20 metrów pochłonęło trzypiętrowy budynek, wraz z trzema przypadkowymi osobami.

Tak niezwykłe zdarzenie wywołało oczywiście masę spekulacji. W mediach pojawiały się teorie, że otwór jest wynikiem zapadnięcia się tunelu pozostawionego przez starożytną cywilizację (patrz Agharta), lub że jest wynikiem działań kosmitów. Tę ostatnią teorię rozwija nasz polski odpowiednik Davida Icke, pan Jan Pająk, i jego współwyznawcy
- dziury miałyby być "wypalone" w ziemi przez statki obcych. Statki są oczywiście niewidzialne i niesłyszalne. Jego teorie jeszcze kiedyś omówię.

Ostateczne wyjaśnienie tych przypadków brzmi banalnie - Gwatemala City jest położone na grubej warstwie dawnych popiołów wulkanicznych, pochodzących z wulkanów otaczających dolinę w której mieści się miasto. Taki materiał jest bardzo podatny na wymywanie, co w sytuacji gdy kanalizacja burzowa została wydrążona bardzo głęboko pod ulicami miasta, sprzyja w razie jej uszkodzenia powstawaniu obszernych pustek ziemnych. W obu przypadkach otwory pojawiały się po przejściu burz tropikalnych, którym towarzyszyły opady ulewnego deszczu. Łatwo się zatem domyśleć, że wyjątkowo silny strumień wody wymywał pod ulicami komory niebywałych rozmiarów. Rozmiękczona ulewami ziemia osuwała się ze stropu komory aż wreszcie kilkumetrowa warstwa załamała się tworząc okrągłą dziurę.Świadkowie opisywali, że na dnie dziury kotłowała się woda o zapachu ścieków[2].
Gdyby ktoś miał wątpliwości, czy pęknięta rura może wywołać powstanie tak równej, okrągłej dziury, niech przypomni sobie mniej może spektakularny, ale ciekawy przypadek sprzed paru lat, gdy pęknięcie rury ciepłowniczej na warszawskim osiedlu spowodowało wymycie dziury o wymiarach 2 na 3 metry, która pochłonęła część garaży wraz z samochodem. Dziura miała oczywiście kształt koła.

Zresztą na dno gwatemalskiego otworu zjechali geolodzy. Na dnie znaleźli gruzy pochłoniętego budynku i wymytą jamę z naniesionym piaskiem, i wreszcie zbrojony, przerwany na pewnym odcinku, kanał burzowy, którym wciąż płynęła woda:

Tłumaczyłoby to również, dlaczego ciała dwóch ofiar drugiej tragedii znaleziono w rzece półtora kilometra od otworu. Po prostu kanał burzowy odprowadzał wodę do rzeki a wraz z nią wszystko co zabrał ze sobą.
W przypadku trzeciej dziury, trudno nie zauważyć, że jej ściany są obłożone cegłą, zwłaszcza na tym filmie (ok.15 sek.), a ze ścianki wychodzi urywająca się rura ściekowa. Prawdopodobnie doszło jedynie do zapadnięcia się studzienki odprowadzającej ścieki.


Warto tu odnotować niektóre podobne przypadki:

W lipcu tego roku po pęknięciu rury wodociągowej, na warszawskiej Pradze powstała dziura o głębokości 2 i szerokości jakiś 3-4 metrów.[3]

3 marca 1988 roku w Earlham Road, w Norwich typowy angielski czerwony piętrus wpadł tyłem w 10 metrową dziurę, jaka nagle powstała na drodze. Ponieważ pojazd zaklinował się w otworze, pasażerowie zdążyli wyjść nim osunął się na dno. Dziura powstała w wyniku zapadnięcia się średniowiecznej kopalni kredy, nie zaznaczonej na żadnej z map.[4] Podobny, 12-metrowy otwór pojawił się w Norwich w 2001 roku.

W styczniu tego roku dziura o wymiarach 8 na 9 metrów pochłonęła trzy samochody w Essen. Przyczyną była stara kopalnia węgla[5]

W Toruniu po pęknięciu rury powstała dziura o średnicy 6 metrów, w której utonął samochód[6]

W 2006 roku w Olesznie koło samochodu osobowego zapadło się w dziurę w jezdni. Z zewnątrz wyglądała na półmetrowy otwór, jednak gdy na miejsce przyjechali geolodzy, musieli użyć kilkumetrowej drabiny aby zejść na jej dno. Ostatecznie jama okazała się głęboka na 6 i szeroka na 10 metrów. [7]

W 2009 roku w Siemianowicach Śląskich utworzyło się okrągłe zapadlisko o głębokości 5 metrów i szerokości 10 metrów. Wpadł w nie samochód. Ponieważ zapadlisko przylegało do bloku mieszkalnego, kilkadziesiąt osób zostało ewakuowanych. Po zasypaniu miejsce osunęło się ponownie, na 1,5 metra.[8]
I tu przyczyną były szkody górnicze.

Jednak najciekawszym jest przypadek w Wapnie, gdzie katastrofa w kopalni soli wywołała dziurę, która pochłonęła pół miasteczka.

Pierwsza kopalnia w Wapnie powstała już w 1871 i eksploatowała płytko położone pokłady gipsu. Dopiero w 1911 odkryto, że w rzeczywistości złoże jest jedynie "czapą" nakrywającą złoże soli kamiennej bardzo dobrej jakości. Eksploatację zaczęto w 1933 roku. Sól z Wapna miała kolor biały i była bardzo czysta, praktycznie nie było potrzeby oczyszczać jej przez warzenie. Problemem było jednak usytuowanie złoża - już pierwsi niemieccy właściciele kopalni uznali ją za niebezpieczną, z uwagi na porowate złoże gipsu, zawierające dużą ilość wody, co groziło zalaniem szybów.
Gdy zmienił się ustrój polityczny w kraju, uznano że lepiej podjąć ryzyko niż nie wykonać planu wydobywczego, dlatego szyb pogłębiał się a problemy z przeciekającą wodą pogłębiały się wraz z nim. W latach 70. kopalnia w Wapnie wydobywała najwięcej soli w Polsce.

Pierwsze większe przecieki pojawiały się już w okresie budowy kopalni, przerywając prace i zalewając wyrobiska. W 1971 roku na poziomie III pojawił się wyciek ługu - stężonego roztworu wypłukanej soli. Jego siła stopniowo zwiększała się w następnych latach, mimo prowadzonej akcji zabezpieczania wyrobiska. Wówczas też odkryto, że woda przedostaje się do kopalni nie tylko z gruntu lecz z czapy gipsowej. Szacowano że może jej tam być nawet 2,5 mln metrów sześciennych[9]. W 1976 roku wielkość wycieku została uznana za niebezpieczną. Spływająca woda wymywała warstwę soli między czapą a kopalnią, mającą zabezpieczać korytarze. w lipcu 1977 wyciek sięgał 500 litrów na minutę i wciąż się powiększał.
Wreszcie podjęto decyzję o wycofaniu górników. W nocy z 4 na 5 sierpnia "półka" solna, została przełamana. W ciągu kilkunastu minut do szybów kopalnianych przelała się słona woda o objętości sporego jeziora. Wycofująca się woda pozostawiła po sobie rozległe pustki ziemne, dotychczas utrzymujące się dzięki ciśnieniu wody. Zaczęły się pierwsze zapadliska.

Pierwsze dziury utworzyły się na terenie kopalni, miały postać lejów o średnicy do 20 metrów i głębokości go 7. Potem w głąb ziemi osunęły się garaże na terenie wsi w pobliżu przedszkola. Mieszkańców pobliskich budynków ewakuowano. Kolejne zapadliska dotknęły zabudowane ulice, powodując zawalenie się domów mieszkalnych. Na szczęście zdołano ewakuować mieszkańców. W ciągu następnych miesięcy zapadały się kolejne fragmenty ulic. (zdjęcia)
Łącznie ewakuowano 1402 osoby. Dziś teren zapadlisk ma postać kilkuhektarowego zagłębienia pośrodku miejscowości.


Kolejne zapadlisko w Wapnie pojawiło się w 2007 roku i miało średnicę 25 i głębokość do 30 metrów.[10] Na szczęście nastąpiło na terenach niezamieszkanych (polecam przy okazji świetny reportaż opisujący sytuację w miejscowości). W tym roku, podczas prac geologicznych mających zbadać stan gruntu pojawiła się tam szczelina o długości 18 metrów. Odwierty zostały wstrzymane.

Podobną przyczynę miała katastrofa w Inowrocławiu w 1909 roku. Wówczas zapadlisko związane z kopalnią soli pochłonęło boczną nawę kościoła Imienia Najświętszej Panny Maryi. Inne, dwa lata później pochłonęło kamienicę. [11] Kolejne, choć mniejsze, pojawiło się w 2003 roku.

Niewielkie zapadlisko, o średnicy jakiś 30 centymetrów, pojawiło się dwa miesiące temu niedaleko mojego domu, pośrodku skrzyżowania. Służby drogowe oznaczyły je, wstawiając do środka pręt owinięty biało-czerwoną taśmą, prawie niewidoczny po zmroku. Do północy wpadły w nie cztery samochody, uszkadzając koła, podwozia i zderzaki. Wreszcie koło dziury postawiono policjanta z lizakiem, który czekał aż przywiozą migający światełkami słupek.

A więc takie rzeczy zdarzają się, i będą się zdarzać. I żadni kosmici nie są tu potrzebni...

Ps.
W ostatnim czasie do tych przypadków dołączyło rozległe zapadlisko w Warszawie i w Ostrowcu Świętokrzyskim. W tym ostatnim przypadku rura z wodą pękła pod drogą na tyle blisko skarpy, że przebiła się przez nią, tworząc błotne osuwisko, co powiększyło rozmiar dziury.
------
[1] http://wiadomosci.wp.pl/kat,1515,title,Nie-uwierzysz-co-znalezli-pod-lozkiem,wid,13618744,wiadomosc.html?ticaid=1cc70
[2] http://news.nationalgeographic.com/news/2007/02/070226-sinkhole-photo/
[3] http://kontakt24.tvn.pl/artykul,na-pradze-zapadla-sie-ulica,121373.html
[4] http://www.bbc.co.uk/dna/h2g2/A11290213
[5] http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,8923881,Ziemia_pochlonela_trzy_samochody_w_Niemczech__Zapadly.html
[6] http://www.tvp.pl/bydgoszcz/aktualnosci/komunikacja/droga-zapadla-sie-pod-kierowca-w-toruniu/3427222
[7] http://motoryzacja.interia.pl/wiadomosci-dnia/news/dziura-gleboka-na-szesc-metrow,730097
[8] http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,6869726,W_Siemianowicach_ziemia_znow_sie_zapadla.html
[9] http://marcusl.prv.pl/katastrofa2.html
[10] http://poznan.gazeta.pl/poznan/5,36034,4448887,Wielka_dziura_w_Wapnie.html?i=2
[11] picasa.web